ZAMÓWIENIE
DLA KOKORO
FUCK
OR DIE
Rating: NC-17
Paring: Jimope [Jimin x J-hope]
Rodzaj: smut, supernatural,
wingfic*, one-shot
Ilość: 10 314
POV: Jimin
*wingfic
– jednemu lub więcej bohaterom
wyrastają
skrzydła
***
Od paru dni miałem dziwne objawy bólów brzucha,
kręgosłupa, a czasem nawet głowy. Do tego dochodziły wymioty i zawroty głowy.
Dość często traciłem przytomność, lunatykowałem, a później nie wiedziałem gdzie
jestem. Matka nie wiedząc co mi jest, wysłała mnie do szpitala. Przyjęto mnie
bez większych problemów i już pierwszego dnia zaskoczyłem lekarzy swoją chorobą. Przeszedłem przez serię
dziwnych, jednocześnie podejrzliwych zabiegów. Po dwóch pierwszych miałem
dosyć. Przez nie odczuwałem jeszcze bardziej nasilające się zawroty głowy,
które powodowały, że co dziesięć, może piętnaście minut wymiotowałem. Lekarze i
specjaliści będący przy zabiegach chyba sami to w końcu zauważyli, bo
zaprzestali jakichkolwiek działań. Umieścili mnie w izolatce, bojąc się o
zdrowie innych pacjentów. Całymi dniami nic nie robiłem tylko spałem, leżałem,
bądź zwijałem się z bólu. Nikt nie śmiał wejść do pomieszczenia, prócz jednego
mężczyzny, który raczej wydawał się być chłopakiem niewiele starszym ode mnie.
Przychodził każdego dnia, by zmienić mi kroplówkę czy też dać serię zastrzyków znieczulających
ból. Nie wiem jak silne były to dawki, ale pomagały. Chociaż przez dwie, może
trzy godziny miewałem spokój, mogłem wstać, rozciągnąć się i umyć samodzielnie.
Chłodny prysznic zawsze pomagał na spięte mięśnie i zagmatwany umysł. Prócz
tego miałem okazję otworzyć do kogoś buzię.
Dowiedziałem się, że chłopak, który jako jedyny mnie
odwiedzał nazywa się Hoseok, ale większość zwraca się do niego J-hope.
Brązowowłosy zawsze śmiał się ze swojego pseudonimu, bowiem twierdził, że jeśli
go spotkasz to trafi się nadzieja dla Ciebie na cokolwiek, czego potrzebujesz.
Nawet jeśli o tym nie wiesz.
***
Tym razem po dostaniu odpowiedniej dawki zastrzyków
zamiast rozmawiać z przyjacielem, moje ciało zareagowało zmęczeniem. Opadłem na
poduszki i momentalnie usnąłem. Nie mam bladego pojęcia ile spałem, ale nie
dość, że obudził mnie narastający ból w kręgosłupie to jeszcze głosy dwóch osób
będących w pomieszczeniu. Uchyliłem powieki tak, by się nie zorientowały i
dostrzegłem lekarza z pierwszych zabiegów i pielęgniarkę. Rozmawiali ściszonymi
głosami, ale to, co usłyszałem wprawiło mnie w niemałe osłupienie.
- Podejrzewam, że złapał jakiegoś wirusa. Niestety
nie ma o nim żadnych informacji, wszystko jest sprzeczne z tym, co może
istnieć. Cokolwiek to jest, wyniszcza chłopaka od środka. Sooyeon, ile on już u
nas jest? – Lekarz skierował te słowa do drobnej kobiety stojącej tuż obok i
kartkującej jakieś dokumenty. Ta gwałtownie poderwała głowę do góry i spojrzała
z wyraźną obawą na mężczyznę obok.
- Dwa miesiące.
- Jak jego organizm? – Mimo upiornego bólu głowy,
skupiłem się na słowach wypowiadanych przez ową dwójkę.
- Stracił sporo na wadze, jest w stanie krytycznym.
Kroplówka nic nie daje, zastrzyki go osłabiają. Jego odporność jest równa zeru.
Gdyby go wystawić na pożarcie dzikim zwierzętom to zapewne po paru sekundach
nic by z niego nie zostało. Z wczorajszych badań wynika, że został mu niecały
tydzień. Mamy go trzymać do ostatnich chwil, doktorze?
- Jego matka o to prosiła. Dostosujmy się do jej
prośby. Zróbmy ten jeden wyjątek.
Obserwowałem ostrożnie reakcję pielęgniarki i
doktora. Obserwowałem ich dopóki dopóty nie wyszli z sali. Zacisnąłem
gwałtownie powieki, zduszając w sobie szloch. Został mi tylko tydzień? Tylko jeden, cholerny tydzień na to bym
wyzdrowiał? Przecież to… To niemożliwe.
- Yah, Jimin. Czemu płaczesz? – Poczułem na policzku
ciepłą dłoń Hoseoka i trzeszczenie łóżka pod dodatkowym ciężarem.
- Powiedzieli, że został mi tylko tydzień… Że nie ma
dla mnie rozwiązania… Nie wiedzą co mi jest ani jak to wyleczyć… - Zaszlochałem
cicho i zacząłem pocierać zaczerwienione od płaczu oczy.
- Przestań tak robić, bo jeszcze bardziej zaczną Cię
boleć, a jestem pewien, że masz dość już bólu.
- Co za różnica. Wytrzymać jeszcze ten głupi tydzień
i będzie spokój. – Usiadłem z pomocą Hoseoka, opierając obolałe plecy o
zagłówek łóżka.
- Nie mów tak! – Powiedział podniesionym głosem i
spojrzał na mnie obolałym wzrokiem, jakbym mu jakąś krzywdę wyrządził.
- Dlaczego? – Sięgnąłem po jego rękę, łącząc ją w
uścisku.
- Bo jest jedno wyjście…
- Nie wymyślaj. Skoro oni nawet nie wiedzą…
- Bo to tępe istoty ludzkie, które nie wierzą w
istnienie sił nadprzyrodzonych! – Wrzasnął J-hope, chwilę później zmieniając
wyraz twarzy, jakby powiedział coś, czego nie powinien był mówić.
- Daj spokój, naoglądałeś się za dużo filmów.
- Pamiętasz jak mówiłem o swoim pseudonimie?
- No tak, ale co to ma wspól…
- Zamknij się i wysłuchaj. Nie kłamałem na ten
temat. Właśnie pojawiła się nadzieja dla Ciebie, ale jeśli nie chcesz mi
zaufać, jeśli nie chcesz sobie pomóc to nic tu po mnie. – Spojrzał na mnie
zdenerwowany i już się podnosił z łóżka, gdy chwyciłem go mocniej za
nadgarstek.
- Jesteś moim przyjacielem, bo jako jedyny przy mnie
byłeś przez te dwa miesiące. Ufam Ci bezgranicznie, a nawet bardziej niż
własnej matce. Chce wyzdrowieć… Chce z powrotem wyjść do ludzi i poczuć smak
życia. – Poprawiłem się, krzywiąc z bólu. – Powiesz mi co to jest?
- Naprawdę tego chcesz? Bez względu jak głupio i
beznadziejnie będzie to brzmiało… Zgodzisz się? – Spojrzał na mnie niemal z
błaganiem w oczach. Nie wiedząc co odpowiedzieć, jedynie skinąłem głową. – Fuck
or die.
- S-Słucham? Żartujesz sobie, prawda?
- Chciałbym, ale to jedyne rozwiązanie.
- Żartujesz sobie! Po prostu chcesz mnie przelecieć!
– Parsknąłem śmiechem, ale szybko tego pożałowałem, widząc jego minę.
- Gdybym chciał Cię przelecieć, już dawno bym to
zrobił! Chcę Cię jedynie uleczyć, dać tę cholerną szansę, rozumiesz?! – Chwycił
mnie za ramiona i przyparł do zagłówka, patrząc uważnie w oczy.
- Rozumiem.
Nie wiem na co liczyłem, ale skoro ufałem mu
bezgranicznie, postanowiłem i zaufać w tej kwestii. Nie czekając na dalszą,
bezsensowną gadkę i starając się zignorować ból kości, zaplotłem ręce na jego
karku, przyciągając go tym samym do pocałunku. Mruknąłem cicho, czując jego
pełne, ciepłe wargi na swoich, składające czułe pocałunki, które z każdą chwilą
przeradzały się w coś namiętniejszego. Jęknąłem, czując jego ręce na swoich
biodrach, które jednym ruchem sprawiły, że zsunęliśmy się na materac. Położył
mnie na nim i wsunął dłonie pod piżamę, błądząc nimi po brzuchu i torsie.
Rękoma błądziłem po jego karku, chwytając pojedyncze
kosmyki między palce i ciągnąc za nie delikatnie. Całowaliśmy się nieustannie,
drażniąc jeden drugiego, odsuwając się, by za chwilę znów połączyć nasze wargi
w pocałunku. Poczułem jak Hoseok zjeżdża wargami wzdłuż linii szczeki, przez
szyję, gdzie zasysa się i pozostawia czerwone ślady w postaci malinek, aż do
rozcięcia w piżamie. Wyjął ręce spod koszuli tylko po to, by ją rozerwać i
chwycić w zęby sutki. Wygiąłem głowę w tył, czując dziwną przyjemność
przepływającą wzdłuż kręgosłupa. Owa przyjemność była jak lekarstwo, docierała
do każdego, nawet najmniejszego punkciku, który pulsował niewyobrażalnym bólem,
by go chwilę później uśmierzyć i zastąpić komfortem.
***
Zatopiłem się po raz kolejny w chaotycznym pocałunku
tylko po to, by nie czuć bólu. Czułem jak J-hope rozchyla moje nogi i szybko,
lecz ostrożnie we mnie wchodzi. Zacisnąłem powieki i sapnąłem cicho, czując
nieprzyjemny dyskomfort w dolnych partiach ciała. Poruszyłem biodrami, by się
poprawić, a chłopak chyba to źle zrozumiał. Już po chwili, zamiast dać mi się
przyzwyczaić, zaczął się szybko we mnie poruszać. Wpiłem paznokcie w jego plecy
i zacząłem go drapać w okolicach łopatek coraz mocniej i mocniej, dopóki nie
poczułem czegoś lepkiego na koniuszkach palców.
- Drap dalej… W tym samym miejscu… - Do moich uszu
dobiegł zachrypnięty głos chłopaka, który domagał się więcej.
Słuchając jego głosu jak zahipnotyzowany, zacząłem
ponownie drapać, tym razem mocniej, brutalniej, zdzierając z jego pleców skórę.
Czułem jak z ran sączy się krew, a ruchy bioder chłopaka nasilają się z każdym
pchnięciem. Zacząłem cicho pojękiwać, wprawiając w ruch swoje biodra, by nie
pozostać biernym i wciąż drapałem. Drapałem i orałem pazurami po jego plecach,
póki nie poczułem w okolicach łopatek dziwnych wybrzuszeń. Wszystko jeszcze
było by w miarę w porządku, gdyby owe wybrzuszenia się nie poruszały!
- Drap jeszcze… - Charknął po raz kolejny, nadając
jeszcze szybszego tempa.
- Ale t-to coś się rusza…
- Po prostu drap dalej! Jeszcze chwilę! – Wzmocnił
uścisk i wpił się swoimi wargami w moje. Odwzajemniałem każde nieudolne przez
tempo pocałunki i orałem wciąż jego pokiereszowane plecy. W pewnym momencie
Hoseok przestał się ruszać. Wygiął plecy pod dziwnym kątem i zacisnął dłonie na
moich ramionach, z całych sił próbując powstrzymać się przed wydaniem z siebie
ryku. Nie wiedziałem co się dzieje, póki nie zobaczyłem jak jakiś dziwny
kształt formuje się za jego plecami. Wszystko zaczęło błyszczeć, zanikać,
pojawiać się i… skwierczeć. Zamknąłem oczy, czując jak moje spojówki zaczyna
drażnić przeraźliwa biel wydobywająca się z niezidentyfikowanego kształtu.
Minęło może parę minut nim J-hope zaczął normalnie oddychać i wznowił ruchy
bioder. Uchyliłem powieki, a moim oczom ukazały się gigantyczne, ciemno-bordowe
skrzydła, które zajmowały chyba pół pokoju, jak nie cały.
- Co to… - Patrzyłem na nie w zdumieniu, ponownie
poruszając biodrami i wtulając się w rozgrzane ciało chłopaka.
- Piękne, prawda? Tyle na nie czekałem…
W odpowiedzi jedynie mruknąłem, czując zbliżający
się orgazm. Hoseok wykonał jeszcze parę szybkich i gwałtownych ruchów, co
spowodowało, że obaj doszliśmy w tym samym momencie. Nasze ciała wygięły się w
łuki, z gardeł uszły głośne jęki i ryki jak u bestii. J-hope wyszedł ze mnie i
pad dosłownie tuż obok, dysząc ciężko i przerzucając ramię przez moją talię.
Uśmiechnąłem się pod nosem, próbując uspokoić oddech. Skierowałem swój wzrok na
gigantyczne skrzydła, które powoli zaczęły się składać, ukazując szarą
rzeczywistość miejsca, w którym się znajdowaliśmy.
- Kocham Cię i dziękuję Ci, Jimin. – J-hope podniósł
głowę, by obdarzyć mnie jednym ze swoich słodkich uśmiechów i skraść ostatniego
całusa z moich warg.
***
Pierwszy raz obudziłem się sam z siebie, nie przez
jakiś ból, mogąc spokojnie usiąść i rozejrzeć się dookoła. Zauważyłem brak
chłopaka, ale nie mogłem mu się dziwić. Miał pracę, a gdyby ktoś nas nakrył
byłoby pewnie niezręcznie. Wstałem powoli z łóżka, prostując zastygnięte kości
i wykonałem parę rozciągnięć, dziwiąc się, że nie czuję żadnego bólu, który
towarzyszył mi dotychczas nawet jak robiłem najmniejszy ruch. Skierowałem się
do małej łazienki, by się umyć i przebrać w nową piżamę. Zdążyłem się umyć i
ubrać, gdy do moich uszu dobiegł krzyk. Drzwi gwałtownie się otworzyły, a w
progu stanęła wystraszona pielęgniarka z dwoma zszokowanymi lekarzami.
- Ji-Jimin… To Ty? – Jeden z lekarzy podszedł do
mnie i położył rękę na czole, jednak z widoczną obawą, że mógłbym mu krzywdę
zrobić.
- Nie, Myszka Micky. Oczywiście, że ja! A kogo się
pan spodziewał? – Roześmiałem się cicho, zdejmując rękę lekarza z czoła i
poprawiając grzywkę.
- Nie rozumiem… Jakim cudem Ty…? – Wyprowadzili mnie
z łazienki i posadzili na łóżku, gdzie drugi z lekarzy przeprowadził krótkie
oględziny.
- To wszystko dzięki panu Hoseokowi. – Uśmiechnąłem
się dumnie i spojrzałem na lekarzy, którzy patrzyli na mnie zszokowani, jakbym
się z choinki urwał. – Coś nie tak?
- Nikt taki u nas nie pracuje.
- Jak to nie? Przychodził mi dawać zastrzyki
przeciwbólowe.
- Sprawdźcie natychmiast szpital. – Lekarz zwrócił
się do pielęgniarki, która natychmiast wybiegła z pomieszczenia spełnić
polecenie szefa. – Nikt taki nie pracuje w naszym szpitalu. Całe dwa miesiące
przeleżałeś nieprzytomny, co chwila jednak się budziłeś, ale nie było z tobą
żadnego kontaktu. Rzucałeś się jak nawiedzony, sam się okaleczałeś, ale nikt
nigdy Cię nie odwiedzał. – Lekarz na znak swych słów, pokręcił przecząco głową.
– Poleż jeszcze, może się walnąłeś podczas snu… Czy coś.
Z ostatnimi słowami lekarze wyszli, zostawiając mnie
znów samego. Podszedłem do okna i wyjrzałem za nie, rozkoszując się letnim
wiatrem i śpiewem ptaków.
- Kimkolwiek byłeś i kimkolwiek jesteś, dziękuję Ci.
To dzięki Tobie wyzdrowiałem… Gdziekolwiek teraz jesteś… Trzymaj się i żyj
dobrze. Ja także będę.