środa, 26 lutego 2014

ZAMÓWIENIE DLA KOKORO

FUCK OR DIE


Rating: NC-17
Paring: Jimope [Jimin x J-hope]
Rodzaj: smut, supernatural, wingfic*, one-shot
Ilość: 10 314
POV: Jimin

*wingfic – jednemu lub więcej bohaterom
wyrastają skrzydła

***

Od paru dni miałem dziwne objawy bólów brzucha, kręgosłupa, a czasem nawet głowy. Do tego dochodziły wymioty i zawroty głowy. Dość często traciłem przytomność, lunatykowałem, a później nie wiedziałem gdzie jestem. Matka nie wiedząc co mi jest, wysłała mnie do szpitala. Przyjęto mnie bez większych problemów i już pierwszego dnia zaskoczyłem lekarzy swoją chorobą. Przeszedłem przez serię dziwnych, jednocześnie podejrzliwych zabiegów. Po dwóch pierwszych miałem dosyć. Przez nie odczuwałem jeszcze bardziej nasilające się zawroty głowy, które powodowały, że co dziesięć, może piętnaście minut wymiotowałem. Lekarze i specjaliści będący przy zabiegach chyba sami to w końcu zauważyli, bo zaprzestali jakichkolwiek działań. Umieścili mnie w izolatce, bojąc się o zdrowie innych pacjentów. Całymi dniami nic nie robiłem tylko spałem, leżałem, bądź zwijałem się z bólu. Nikt nie śmiał wejść do pomieszczenia, prócz jednego mężczyzny, który raczej wydawał się być chłopakiem niewiele starszym ode mnie. Przychodził każdego dnia, by zmienić mi kroplówkę czy też dać serię zastrzyków znieczulających ból. Nie wiem jak silne były to dawki, ale pomagały. Chociaż przez dwie, może trzy godziny miewałem spokój, mogłem wstać, rozciągnąć się i umyć samodzielnie. Chłodny prysznic zawsze pomagał na spięte mięśnie i zagmatwany umysł. Prócz tego miałem okazję otworzyć do kogoś buzię.
Dowiedziałem się, że chłopak, który jako jedyny mnie odwiedzał nazywa się Hoseok, ale większość zwraca się do niego J-hope. Brązowowłosy zawsze śmiał się ze swojego pseudonimu, bowiem twierdził, że jeśli go spotkasz to trafi się nadzieja dla Ciebie na cokolwiek, czego potrzebujesz. Nawet jeśli o tym nie wiesz.

***

Tym razem po dostaniu odpowiedniej dawki zastrzyków zamiast rozmawiać z przyjacielem, moje ciało zareagowało zmęczeniem. Opadłem na poduszki i momentalnie usnąłem. Nie mam bladego pojęcia ile spałem, ale nie dość, że obudził mnie narastający ból w kręgosłupie to jeszcze głosy dwóch osób będących w pomieszczeniu. Uchyliłem powieki tak, by się nie zorientowały i dostrzegłem lekarza z pierwszych zabiegów i pielęgniarkę. Rozmawiali ściszonymi głosami, ale to, co usłyszałem wprawiło mnie w niemałe osłupienie.
- Podejrzewam, że złapał jakiegoś wirusa. Niestety nie ma o nim żadnych informacji, wszystko jest sprzeczne z tym, co może istnieć. Cokolwiek to jest, wyniszcza chłopaka od środka. Sooyeon, ile on już u nas jest? – Lekarz skierował te słowa do drobnej kobiety stojącej tuż obok i kartkującej jakieś dokumenty. Ta gwałtownie poderwała głowę do góry i spojrzała z wyraźną obawą na mężczyznę obok.
- Dwa miesiące.
- Jak jego organizm? – Mimo upiornego bólu głowy, skupiłem się na słowach wypowiadanych przez ową dwójkę.
- Stracił sporo na wadze, jest w stanie krytycznym. Kroplówka nic nie daje, zastrzyki go osłabiają. Jego odporność jest równa zeru. Gdyby go wystawić na pożarcie dzikim zwierzętom to zapewne po paru sekundach nic by z niego nie zostało. Z wczorajszych badań wynika, że został mu niecały tydzień. Mamy go trzymać do ostatnich chwil, doktorze?
- Jego matka o to prosiła. Dostosujmy się do jej prośby. Zróbmy ten jeden wyjątek.
Obserwowałem ostrożnie reakcję pielęgniarki i doktora. Obserwowałem ich dopóki dopóty nie wyszli z sali. Zacisnąłem gwałtownie powieki, zduszając w sobie szloch. Został mi tylko tydzień? Tylko jeden, cholerny tydzień na to bym wyzdrowiał? Przecież to… To niemożliwe.
- Yah, Jimin. Czemu płaczesz? – Poczułem na policzku ciepłą dłoń Hoseoka i trzeszczenie łóżka pod dodatkowym ciężarem.
- Powiedzieli, że został mi tylko tydzień… Że nie ma dla mnie rozwiązania… Nie wiedzą co mi jest ani jak to wyleczyć… - Zaszlochałem cicho i zacząłem pocierać zaczerwienione od płaczu oczy.
- Przestań tak robić, bo jeszcze bardziej zaczną Cię boleć, a jestem pewien, że masz dość już bólu.
- Co za różnica. Wytrzymać jeszcze ten głupi tydzień i będzie spokój. – Usiadłem z pomocą Hoseoka, opierając obolałe plecy o zagłówek łóżka.
- Nie mów tak! – Powiedział podniesionym głosem i spojrzał na mnie obolałym wzrokiem, jakbym mu jakąś krzywdę wyrządził.
- Dlaczego? – Sięgnąłem po jego rękę, łącząc ją w uścisku.
- Bo jest jedno wyjście…
- Nie wymyślaj. Skoro oni nawet nie wiedzą…
- Bo to tępe istoty ludzkie, które nie wierzą w istnienie sił nadprzyrodzonych! – Wrzasnął J-hope, chwilę później zmieniając wyraz twarzy, jakby powiedział coś, czego nie powinien był mówić.
- Daj spokój, naoglądałeś się za dużo filmów.
- Pamiętasz jak mówiłem o swoim pseudonimie?
- No tak, ale co to ma wspól…
- Zamknij się i wysłuchaj. Nie kłamałem na ten temat. Właśnie pojawiła się nadzieja dla Ciebie, ale jeśli nie chcesz mi zaufać, jeśli nie chcesz sobie pomóc to nic tu po mnie. – Spojrzał na mnie zdenerwowany i już się podnosił z łóżka, gdy chwyciłem go mocniej za nadgarstek.
- Jesteś moim przyjacielem, bo jako jedyny przy mnie byłeś przez te dwa miesiące. Ufam Ci bezgranicznie, a nawet bardziej niż własnej matce. Chce wyzdrowieć… Chce z powrotem wyjść do ludzi i poczuć smak życia. – Poprawiłem się, krzywiąc z bólu. – Powiesz mi co to jest?
- Naprawdę tego chcesz? Bez względu jak głupio i beznadziejnie będzie to brzmiało… Zgodzisz się? – Spojrzał na mnie niemal z błaganiem w oczach. Nie wiedząc co odpowiedzieć, jedynie skinąłem głową. – Fuck or die.
- S-Słucham? Żartujesz sobie, prawda?
- Chciałbym, ale to jedyne rozwiązanie.
- Żartujesz sobie! Po prostu chcesz mnie przelecieć! – Parsknąłem śmiechem, ale szybko tego pożałowałem, widząc jego minę.
- Gdybym chciał Cię przelecieć, już dawno bym to zrobił! Chcę Cię jedynie uleczyć, dać tę cholerną szansę, rozumiesz?! – Chwycił mnie za ramiona i przyparł do zagłówka, patrząc uważnie w oczy.
- Rozumiem.
Nie wiem na co liczyłem, ale skoro ufałem mu bezgranicznie, postanowiłem i zaufać w tej kwestii. Nie czekając na dalszą, bezsensowną gadkę i starając się zignorować ból kości, zaplotłem ręce na jego karku, przyciągając go tym samym do pocałunku. Mruknąłem cicho, czując jego pełne, ciepłe wargi na swoich, składające czułe pocałunki, które z każdą chwilą przeradzały się w coś namiętniejszego. Jęknąłem, czując jego ręce na swoich biodrach, które jednym ruchem sprawiły, że zsunęliśmy się na materac. Położył mnie na nim i wsunął dłonie pod piżamę, błądząc nimi po brzuchu i torsie.
Rękoma błądziłem po jego karku, chwytając pojedyncze kosmyki między palce i ciągnąc za nie delikatnie. Całowaliśmy się nieustannie, drażniąc jeden drugiego, odsuwając się, by za chwilę znów połączyć nasze wargi w pocałunku. Poczułem jak Hoseok zjeżdża wargami wzdłuż linii szczeki, przez szyję, gdzie zasysa się i pozostawia czerwone ślady w postaci malinek, aż do rozcięcia w piżamie. Wyjął ręce spod koszuli tylko po to, by ją rozerwać i chwycić w zęby sutki. Wygiąłem głowę w tył, czując dziwną przyjemność przepływającą wzdłuż kręgosłupa. Owa przyjemność była jak lekarstwo, docierała do każdego, nawet najmniejszego punkciku, który pulsował niewyobrażalnym bólem, by go chwilę później uśmierzyć i zastąpić komfortem.

***

Zatopiłem się po raz kolejny w chaotycznym pocałunku tylko po to, by nie czuć bólu. Czułem jak J-hope rozchyla moje nogi i szybko, lecz ostrożnie we mnie wchodzi. Zacisnąłem powieki i sapnąłem cicho, czując nieprzyjemny dyskomfort w dolnych partiach ciała. Poruszyłem biodrami, by się poprawić, a chłopak chyba to źle zrozumiał. Już po chwili, zamiast dać mi się przyzwyczaić, zaczął się szybko we mnie poruszać. Wpiłem paznokcie w jego plecy i zacząłem go drapać w okolicach łopatek coraz mocniej i mocniej, dopóki nie poczułem czegoś lepkiego na koniuszkach palców.
- Drap dalej… W tym samym miejscu… - Do moich uszu dobiegł zachrypnięty głos chłopaka, który domagał się więcej.
Słuchając jego głosu jak zahipnotyzowany, zacząłem ponownie drapać, tym razem mocniej, brutalniej, zdzierając z jego pleców skórę. Czułem jak z ran sączy się krew, a ruchy bioder chłopaka nasilają się z każdym pchnięciem. Zacząłem cicho pojękiwać, wprawiając w ruch swoje biodra, by nie pozostać biernym i wciąż drapałem. Drapałem i orałem pazurami po jego plecach, póki nie poczułem w okolicach łopatek dziwnych wybrzuszeń. Wszystko jeszcze było by w miarę w porządku, gdyby owe wybrzuszenia się nie poruszały!
- Drap jeszcze… - Charknął po raz kolejny, nadając jeszcze szybszego tempa.
- Ale t-to coś się rusza…
- Po prostu drap dalej! Jeszcze chwilę! – Wzmocnił uścisk i wpił się swoimi wargami w moje. Odwzajemniałem każde nieudolne przez tempo pocałunki i orałem wciąż jego pokiereszowane plecy. W pewnym momencie Hoseok przestał się ruszać. Wygiął plecy pod dziwnym kątem i zacisnął dłonie na moich ramionach, z całych sił próbując powstrzymać się przed wydaniem z siebie ryku. Nie wiedziałem co się dzieje, póki nie zobaczyłem jak jakiś dziwny kształt formuje się za jego plecami. Wszystko zaczęło błyszczeć, zanikać, pojawiać się i… skwierczeć. Zamknąłem oczy, czując jak moje spojówki zaczyna drażnić przeraźliwa biel wydobywająca się z niezidentyfikowanego kształtu. Minęło może parę minut nim J-hope zaczął normalnie oddychać i wznowił ruchy bioder. Uchyliłem powieki, a moim oczom ukazały się gigantyczne, ciemno-bordowe skrzydła, które zajmowały chyba pół pokoju, jak nie cały.
- Co to… - Patrzyłem na nie w zdumieniu, ponownie poruszając biodrami i wtulając się w rozgrzane ciało chłopaka.
- Piękne, prawda? Tyle na nie czekałem…
W odpowiedzi jedynie mruknąłem, czując zbliżający się orgazm. Hoseok wykonał jeszcze parę szybkich i gwałtownych ruchów, co spowodowało, że obaj doszliśmy w tym samym momencie. Nasze ciała wygięły się w łuki, z gardeł uszły głośne jęki i ryki jak u bestii. J-hope wyszedł ze mnie i pad dosłownie tuż obok, dysząc ciężko i przerzucając ramię przez moją talię. Uśmiechnąłem się pod nosem, próbując uspokoić oddech. Skierowałem swój wzrok na gigantyczne skrzydła, które powoli zaczęły się składać, ukazując szarą rzeczywistość miejsca, w którym się znajdowaliśmy.
- Kocham Cię i dziękuję Ci, Jimin. – J-hope podniósł głowę, by obdarzyć mnie jednym ze swoich słodkich uśmiechów i skraść ostatniego całusa z moich warg.

***

Pierwszy raz obudziłem się sam z siebie, nie przez jakiś ból, mogąc spokojnie usiąść i rozejrzeć się dookoła. Zauważyłem brak chłopaka, ale nie mogłem mu się dziwić. Miał pracę, a gdyby ktoś nas nakrył byłoby pewnie niezręcznie. Wstałem powoli z łóżka, prostując zastygnięte kości i wykonałem parę rozciągnięć, dziwiąc się, że nie czuję żadnego bólu, który towarzyszył mi dotychczas nawet jak robiłem najmniejszy ruch. Skierowałem się do małej łazienki, by się umyć i przebrać w nową piżamę. Zdążyłem się umyć i ubrać, gdy do moich uszu dobiegł krzyk. Drzwi gwałtownie się otworzyły, a w progu stanęła wystraszona pielęgniarka z dwoma zszokowanymi lekarzami.
- Ji-Jimin… To Ty? – Jeden z lekarzy podszedł do mnie i położył rękę na czole, jednak z widoczną obawą, że mógłbym mu krzywdę zrobić.
- Nie, Myszka Micky. Oczywiście, że ja! A kogo się pan spodziewał? – Roześmiałem się cicho, zdejmując rękę lekarza z czoła i poprawiając grzywkę.
- Nie rozumiem… Jakim cudem Ty…? – Wyprowadzili mnie z łazienki i posadzili na łóżku, gdzie drugi z lekarzy przeprowadził krótkie oględziny.
- To wszystko dzięki panu Hoseokowi. – Uśmiechnąłem się dumnie i spojrzałem na lekarzy, którzy patrzyli na mnie zszokowani, jakbym się z choinki urwał. – Coś nie tak?
- Nikt taki u nas nie pracuje.
- Jak to nie? Przychodził mi dawać zastrzyki przeciwbólowe.
- Sprawdźcie natychmiast szpital. – Lekarz zwrócił się do pielęgniarki, która natychmiast wybiegła z pomieszczenia spełnić polecenie szefa. – Nikt taki nie pracuje w naszym szpitalu. Całe dwa miesiące przeleżałeś nieprzytomny, co chwila jednak się budziłeś, ale nie było z tobą żadnego kontaktu. Rzucałeś się jak nawiedzony, sam się okaleczałeś, ale nikt nigdy Cię nie odwiedzał. – Lekarz na znak swych słów, pokręcił przecząco głową. – Poleż jeszcze, może się walnąłeś podczas snu… Czy coś.
Z ostatnimi słowami lekarze wyszli, zostawiając mnie znów samego. Podszedłem do okna i wyjrzałem za nie, rozkoszując się letnim wiatrem i śpiewem ptaków.
- Kimkolwiek byłeś i kimkolwiek jesteś, dziękuję Ci. To dzięki Tobie wyzdrowiałem… Gdziekolwiek teraz jesteś… Trzymaj się i żyj dobrze. Ja także będę. 

sobota, 1 lutego 2014

MANDARYNKI


Rating: G
Pairing: Krysber [Krystal x Amber]
Rodzaj: fluff, one-shot
Ilość: 5 699
POV: Krystal

Od dzieciństwa uwielbiałam jeść mandarynki. Były moim pocieszeniem na wszelakie smutki, nagrodą za wykonanie dobrego uczynku i jednocześnie ogromną radością. Udawałam, że jestem żonglerką. Wieczorami urządzałam rodzinie specjalny pokaz żonglowania właśnie mandarynkami. Nieważne od humoru, zawsze się ze mnie śmiali, gdy tylko próbowałam cokolwiek wykombinować z nimi.
Moi dziadkowie mieli ogromny sad. Gdy tylko nadchodziła pora zbiorów, pierwszorzędnie zgłaszałam swoją kandydaturę do pomocy. Nieważne było ile czasu trzeba stać i zbierać, przekładać ze skrzyni do skrzyni, poświęcić na to czasu. Raz nawet rozłożyłam namiot w sadzie i koczowałam na sezon zbiorów, byle by tylko jako pierwsza mogła skosztować tych delikatesów. Robiliśmy dżemy, konfitury, soki i inne specjały. Każdy posiłek zawierał choć mały kawałek mandarynki. Bo bez mandarynki dzień był dla mnie stracony. Uzależnienie od mandarynek przetrwało aż do teraz.
Siedziałam w dormie na fotelu, z miską mandarynek na kolanach i oglądałam dramę. Dostałyśmy tydzień wolnego, więc Luna, Victoria i Sulli pojechały do swoich rodzin. Amber nie widziałam od rana, pewnie poszła się spotkać z przyjaciółmi, bądź z rodziną choć o tym nie wspominała. Podskakiwałam za każdym razem, kiedy na ekranie przewijał się jeden z lepszych momentów. Cóż… W końcu znalazłam czas, by nadrobić odcinki Spadkobierców. Co innego grać w dramie, a co innego ją oglądać. W Internecie, czytając komentarze fanów dramy, zaciekawił mnie temat o serialowej siostrze WooBina. Jaka to niby suka, wredna zołza, ale potrafi mieć swoje urocze strony. Cóż… jako fanka dram i normalny człowiek również nie podobała mi się jej postać. Tylko by ją ukatrupić…
Tak się skupiłam na serialu, że nie zorientowałam się, iż ktoś oprócz mnie był w salonie. Dopiero się ocknęłam, gdy ktoś przełączył kanał.
- Yah! Właśnie oglądałam! – Spojrzałam w kierunku kanapy i ujrzałam swoją partnerkę. – Amber, daj tam. Chcę wiedzieć co będzie dalej! – Jęknęłam rozżalona i wyciągnęłam dłoń w jej kierunku, próbując jakoś wyrwać jej pilota.
- Nie ma mowy. – Pokazała mi język i odsunęła się spoza zasięgu mojej dłoni.
- No daj mi, proooszę. – Zrobiłam w jej kierunku maślane oczka i chwyciłam kawałek mandarynki, wsuwając go między wargi. – Płoszę…
- Nie, póki nie zjesz czegoś normalnego. Wiem, że mandarynki są twoją owocową miłością, ale musisz jeść coś prócz nich. Wiesz ile cukru zawierają? – Roześmiała się, przełączając z powrotem na Spadkobierców i podniosła się, idąc w moim kierunku.
Stanęła naprzeciw mnie, skutecznie zasłaniając mi widok. Wychyliłam się na obie strony, by zobaczyć pocałunek Chan Younga i Bo Ny. Zmarszczyłam brwi, patrząc złowrogo na Amber i odwróciłam głowę w bok, udając obrażoną księżniczkę. W jednej chwili dziewczyna wyrwała z moich rąk miskę z moimi rarytasami, a w drugiej już siedziała na moich kolanach, buzią zwróconą ku mojej. Poczułam jej delikatnie dłonie na swoich policzkach, które obróciły moją głowę, bym spojrzała na blondynkę. Uśmiechnęła się wesoło i zbliżyła swoją twarz do mojej.
- Pachniesz nimi. To urocze. – Skierowała wzrok na moje wargi i poczułam jak przejeżdża parokrotnie kciukiem po nich. – Mięciutkie.
- Mówiłam Ci, że jak zjesz więcej niż dwie, to soki sprawią, że będą mięciutkie. To znacznie lepszy sposób niż pomadka. – Zaśmiałam się cichutko pod nosem i chwyciłam Amber za kołnierzyk bladoniebieskiej koszuli. Dzięki temu przyciągnęłam ją bliżej siebie, tak że niemal stykałyśmy się wargami. – Na co czekasz?
- Na oklaski. – Nie mówiąc nic więcej, złożyła na moich wargach delikatny pocałunek.
Blondwłosa dziewczyna usadowiła się wygodniej na moich kolanach, ręce zsunęła na szyję i barki, delikatnie kreśląc nieznane mi wzory na nich. Całowała delikatnie, leniwie, bez żadnego pośpiechu, jakby wiedziała czego aktualnie potrzebuję. Nie pozostawałam bierna. Odwzajemniałam powoli jej czułe pocałunki, wiedząc, że nikt nas nie nakryje. Drama przestała się liczyć, zapomniałam co właściwie chciałam tam zobaczyć. Liczyło się to, co było teraz. Musiałam przyznać, że była lepsza od Minhyuka… Oczywiście, on nigdy się o tym nie dowie.
Poczułam jak chwyta moją dolną wargę, ostrożnie i jednocześnie leniwie się ze mną drażniąc. Muskała, bawiła i rozpraszała mnie. Wyznaczała pocałunkami drogę ku mojej szyi. Doskonale wiedziała, że ten punkt był moją słabością. Zahaczyła palcami o sweter, delikatnie go odciągając na bok. Pod nim miałam jedynie stanik. Chyba przewidziałam co się stanie. Odchyliłam głowę w drugą stronę, dając Amber lepszy dostęp. Co z tego, że zawsze się starałam, by jak najmniej mnie tam dotykała. I tak nigdy to nie pomagało. Zawsze znajdowała sposób, by choć trochę mnie zasmakować, pozostawić po sobie jakiś ślad. Nawet teraz, czułam jej wargi muskające moją krtań, schodzące w dół i całujące obojczyki…
- Uwielbiam Twoje obojczyki. – Mruknęła cicho, nim zassała się na nich, by pozostawić po sobie bladoróżową malinkę. Skierowała się ku zagłębieniu szyi, by również na niej złożyć pocałunek i zostawić ślad. Zassała się dłużej niż na obojczykach, co znaczyło, że malinka będzie bardziej widoczna. Objęłam rękoma jej szyję, przyciągając jeszcze bliżej siebie. Koniuszkiem języka zataczała kręgi po pozostawieniu swoich znaczków. Powoli, językiem znacząc ścieżkę, wróciła do warg. Chwyciła za dolną wargę, by móc ją pociągnąć w swoich kierunku i delikatnie podgryźć. Mruknęłam cicho na tę pieszczotę i wplotłam palce w jej piękne włoski, delikatnie ciągnąc za parę kosmyków. Wiedziała, że to mnie drażni, dlatego sprawiało jej to przeogromną radość.
Odsunęła się na moment, by chwycić kawałek mandarynki. Wsunęła sobie między wargi, a ja nie czekając, zbliżyłam się do niej i chwyciłam drugi koniec owocu. Ugryzłam i musnęłam przy okazji wargi dziewczyny, która z cichym pomrukiem odwzajemniła pocałunek.
- Dasz i w końcu dokończyć dramę? – Odsunęłam się od niech na chwilę, by spojrzeć jej przez ramię na ekran telewizora.
- Zgoda, ale pod jednym warunkiem. – Chwyciła mandarynkę i wsunęła ją sobie do buzi.
- Hmm?
- Jak będą jakiekolwiek ujęcia z czułościami między głównymi bohaterami i pobocznymi, szczególnie twoją postacią i Minhyuka… To masz mnie pocałować. – Uśmiechnęła się wrednie, wstając ze mnie i zabierając miskę z rarytasami, przeniosła się na kanapę. Poklepała miejsce obok, więc nie czekając na dalsze wskazówki, przeniosłam swoje cztery literki na posłanie obok.
Usiadłam wygodnie i już po chwili, poczułam głowę Amber na swoich kolanach. Leżała patrząc na mnie i uśmiechając się pod wpływem szczęścia.
- Zgoda. – Akurat w momencie, gdy wypowiadałam te słowa, na ekranie główni bohaterowie zdążyli się przytulić. Nie chcąc wyjść na oszustkę, pochyliłam się jak tylko mogłam i musnęłam słodkie, jednocześnie miękkie wargi ukochanej.

POWRÓT

Cześć i czołem! Mam dla was ważne informacje, o ile jeszcze ktoś tu zagląda! Wiem, że baaardzo dawno nic tu nie dodawałam, wszystko s...