środa, 17 czerwca 2015

POWRÓT

Cześć i czołem!

Mam dla was ważne informacje, o ile jeszcze ktoś tu zagląda!
Wiem, że baaardzo dawno nic tu nie dodawałam, wszystko stoi, nie ma na co patrzeć, ale obiecuję poprawę. Naprawdę, nie żartuję. Za parę dni mam ostatni egzamin zamykający sesję i wyjeżdżam. Sądzę, że to będzie dla mnie dobre, gdyż odpocznę i nabiorę sił. [Jakbym nie nabrała ich przez tyle czasu...] Wjadą wszystkie zamówienia i kontynuacje Let's play a game [KrisHo/SuChen] oraz Every time I close my eyes [KyungJeong]. Tutaj nie obiecuję, ale możliwe, że wjedzie w końcu Perfection is boring [LeoBin] i/lub Black Paradise [Kim Woo Bin x Lee Jong Suk].

Któregoś razu planowałam napisać Seungri x GD oraz Doojoon x Dongwoon. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że któreś z tych dwóch również się pojawi. 

Czas najwyższy, koniec opierniczania się.

Pozdrawiam, 
Emocjonalny Arbuz

wtorek, 10 lutego 2015

ONE SHOT [1/2]



Rating: PG-13
Typ: two-shot
Pairing: BangLo [Bang Yongguk x Zelo]
poboczne: DaeJae [Daehyun x Youngjae]
Rodzaj: angst, AU
Ostrzeżenia: przekleństwa
Ilość: 5 764
POV: Zelo

Od ponad dwóch lat uczęszczałem na kurs łucznictwa, posługiwania się bronią palną i szermierki. Pracowałem ciężko po to, by dostać się na najlepszą uczelnię i po to, by pokazać ludziom, że nie jestem słabą istota ludzką, która pragnie polegać tylko na innych. Miałem dość ciągłego powtarzania i pouczania mnie, co mogę robić, a czego nie powinienem. Mimo swojego wzrostu, który w niektórych przypadkach stanowił dość spory problem, udało mi się przetrwać najtrudniejsze treningi. W szkole nigdy nie uprawiałem żadnego sportu. Owszem, miałem z nim styczność na lekcjach wychowania fizycznego, ale poza szkołą jedynym moim sportem było granie na konsoli lub komputerze. Doskonale zdawałem sobie sprawę, że moja kondycja w porównaniu do kondycji innych, wyższych ludzi jest żałosna, ale przecież jakimś cholernym cudem udało mi się osiągnąć jedną z trzech najlepszych ocen w klasie na zakończenie. Tak, to jest sukces. Szczególnie w moim wykonaniu.
Zarywałem noce byleby tylko nauczyć się wszystkiego na temat danej broni, każdej możliwej sztuczki, uniku czy obezwładnienia przeciwnika. Zależało mi na tym, by wszystko było perfekcyjnie dopasowane i wyćwiczone, by koledzy z „kursu” byli ze mnie zadowoleni, że nie trafił im się żaden imbecyl, a ktoś, kto potrafi postawić na swoim.

***

Zmierzałem właśnie w kierunku hali treningowej, gdy tuż obok mnie przebiegło paru początkujących uczestników, pokrzykując coś do siebie w pośpiechu. Moim uszom nie mogło nic umknąć, szczególnie jeśli pośród całego tego ich bełkotu wychwyciły słowo pojedynek. Zaintrygowany przyśpieszyłem kroku, by chwilę później znaleźć się w środku na ławce i słuchać przemowy lidera.
- Jak wiecie, co roku urządzane są pojedynki sprawdzające umiejętności nowych zawodników. Przewidywane są jak zwykle trzy kategorie: łucznictwo, szermierka i broń palna. W łucznictwie wystartuje Thunder, w szermierce Amber, a strzelaniu z broni palnej... Zelo. – Wypowiadając mój pseudonim , Himchan spojrzał na mnie znacząco i wrócił do dalszej przemowy. Szczerze? Nie zrozumiałem o co mu chodzi. – Wszyscy znamy Blokersów. Zawsze, kiedy tylko mogą, kantują w ostatniej konkurencji. Pamiętajmy, by uważać na siebie. Pięć lat temu straciliśmy jednego z dwóch najlepszych zawodników. Był to dla nas ogromny cios, szczególnie dlatego, że Youngjae był dla nas jak brat. Był legendą wśród strzelców. – Spuściliśmy głowy, przykładając pięści do serca, uderzając się w pierś dwa razy, unosząc ją do ust, by delikatnie ucałować i ukazać znak pokoju jako symbol oddania i hołdu.

***

Pięć lat temu…
- W porządku panowie. Gramy fair, bez agresji. Niech wygra lepszy. Zaczynamy! – Głos sędziego zamilkł, a jego miejsce zastąpił donośny dźwięk gwizdka, dający znak rozpoczęcia ostatniej, najważniejszej, rozstrzygającej wynik konkurencji.
W powietrzu dało się słyszeć pierwsze odgłosy strzałów skierowanych w kierunku ruchomych planszy. Każdy z zawodników starał się trafić w jak najwyższe notowanie, które znajdowało się na sercu. Youngjae i Daehyun szli łeb w łeb. Nikt nie chciał przegrać, ale też nie spieszyło im się specjalnie do zwycięstwa. Nie wiedzieć czemu wyglądało to jakby Daehyun chciał dać przewagę przeciwnikowi. Nie wiedzieć czemu, odpuszczał jakby tracił siły, bądź chęci na dalszą walkę. Zostało dosłownie parę sekund i dziesięć punktów dla Shadowsów, by zdobyć mistrzostwo dzielnicy.
Daehyun tylko czekał, aż Youngjae strzeli i zakończy cały ten beznadziejny pojedynek. Nie chciał się mierzyć z ukochaną osobą, ale jak na złość lider go wystawił. Doskonale wiedział, gdzie chłopak ma słabość i jak uderzyć w czuły punkt. Właśnie dlatego nic nie robił, nie próbował prześcignąć ukochanego w wygraniu pojedynku. Czekał tylko na ten cholerny koniec.
- Cholera jasna, Daehyun! Co ty wyrabiasz?! Strzelaj w to cholerne serce, a nie się cackasz jak panienka! – Wrzasnął Jongup, lider Blokersów. – Strzelaj albo ja strzelę!
Minęła dosłownie chwila nim Daehyun pojął znaczenie słów lidera. Spojrzał w jego kierunku, a widząc broń skierowaną na Youngjae, rzucił się w jego stronę w ostatniej chwili, by zdążyć zasłonić go własnym ciałem. To była dosłownie minuta, by uczestnicy zrozumieli co się właśnie stało. Głośny, pojedynczy huk sprawił, że wszyscy, jak jeden mąż poderwali się z siedzeń, by spojrzeć co się stało. Dwoje ludzi, jedno zszokowane i nie rozumiejące, co właśnie zobaczyło, drugie opadające z sił, ale w pewien sposób szczęśliwe, że mogło uratować najdroższą osobę.
W tym momencie czas przestał się liczyć. Ciałem Daehyuna momentalnie wstrząsnął porządny dreszcz, w kąciku ust pojawiła się ciemnoczerwona ciecz, która ciurkiem zaczęła spływać po podbródku, by znaleźć swą końcową ścieżkę na białej koszuli, tworząc plamę z krwi. Ostatkiem sił chwycił oszołomionego Youngjae za kołnierz koszuli i złożył delikatny pocałunek na jego wargach. Chwilę później jego ciało zaczęło drgać w potwornych konwulsjach, osuwając się na zimną posadzkę.
Youngjae zbyt wystraszony i sparaliżowany, patrzył jak jego ukochany wydaje z siebie ostatnie tchnienia życia. Ostatnie urywane oddechy, powoli stabilizująca się klatka piersiowa. Nie wiedział ile czasu minęło, gdy tak stał, ale wiedział, że miłość jego życia już więcej nigdy go nie przytuli, nie pocałuje, nie powita i nigdy się nie uśmiechnie na jego widok. W tej chwili przestało się wszystko dla niego liczyć. Cały świat dla niego przestał istnieć, otoczenie wyparowało, wszystkie dźwięki ucichły jakby ktoś go umieścił w dźwiękoszczelnym pomieszczeniu. Był tylko on i jego ukochany. A raczej tylko jego ciało, które z każdą sekundą stawało się coraz zimniejsze. Poczuł jak po jego policzkach spływają pojedyncze krople łez. Nie kontrolował tego, nie mógł, nie chciał. Zacisnął powieki, starając się stłumić szloch. Przytknął rękę do buzi, zacisnął zęby, czując jak z pojedynczych łez tworzy się strumyk. Sapnął cicho, padł na kolana tuż przy głowie ukochanego i chowając twarz w dłoniach, wydał z siebie bliżej nieokreślony ryk, połączony z coraz bardziej narastającym szlochem.
Dopiero po jakimś czasie zdał sobie sprawę, gdzie się obecnie znajduje. Wszystkie dźwięki powróciły z jeszcze większą siłą. Rozejrzał się dookoła załzawionymi oczyma. Parę osób wyskoczyło ze swoich miejsc, pędząc w kierunku lidera Blokersów, by jak najszybciej go powalić. Youngjae stwierdził, że to na nic. Przecież nie zwróci to życia Daehyunowi. Bezsensowna walka o nic. Nie chciał dalej żyć. Mógłby, ale nie chciał. Nie bez niego. Bez niego to jak bez nogi czy ręki, a nawet głowy. Bez niego… Nie miał serca. Nie widząc innego wyjścia, chwycił po broń trzymaną przez Dae. Wyciągnął ją z jego uścisku i przystawił do własnego serca. Spojrzał zamglonym wzrokiem ostatni raz w kierunku drużyny… i pociągnął za spust.


Ciąg dalszy nastąpi.

piątek, 30 maja 2014

Ogłoszenia parafialne #5

Jeja. Strasznie długo nic nie dodawałam za co bardzo przepraszam. Co prawda matury się skończyły, ale weny brak. Zaczęłam pisać parę zamówień, które są w trakcie realizacji, ale jeszcze nieskończone, by je publikować. Pomysły i wszystko inne mam w głowie, ale gdy tylko zasiądę do komputera i otworzę Worda… Wszystkiego mi się odechciewa. Próbowałam przelać pomysły na papier… Ale cóż… Gorzej wyszło.
Wszystkie blogi stoją, nic się nie dzieje. Co do wieloczęściowego KrisHo… Tak to jest jak się przez jakiś czas nic nie pisze, a potem jak się spojrzy na to, już nie pamięta o co tam chodziło… Tak. Mój błąd, mój problem. Zaczęłam pisać rozdział 10, ale jak mówię (a raczej piszę)… Wszyściutko stoi.
Przepraszam was bardzo za opóźnienia, nie wiem co się ze mną dzieje.



środa, 26 lutego 2014

ZAMÓWIENIE DLA KOKORO

FUCK OR DIE


Rating: NC-17
Paring: Jimope [Jimin x J-hope]
Rodzaj: smut, supernatural, wingfic*, one-shot
Ilość: 10 314
POV: Jimin

*wingfic – jednemu lub więcej bohaterom
wyrastają skrzydła

***

Od paru dni miałem dziwne objawy bólów brzucha, kręgosłupa, a czasem nawet głowy. Do tego dochodziły wymioty i zawroty głowy. Dość często traciłem przytomność, lunatykowałem, a później nie wiedziałem gdzie jestem. Matka nie wiedząc co mi jest, wysłała mnie do szpitala. Przyjęto mnie bez większych problemów i już pierwszego dnia zaskoczyłem lekarzy swoją chorobą. Przeszedłem przez serię dziwnych, jednocześnie podejrzliwych zabiegów. Po dwóch pierwszych miałem dosyć. Przez nie odczuwałem jeszcze bardziej nasilające się zawroty głowy, które powodowały, że co dziesięć, może piętnaście minut wymiotowałem. Lekarze i specjaliści będący przy zabiegach chyba sami to w końcu zauważyli, bo zaprzestali jakichkolwiek działań. Umieścili mnie w izolatce, bojąc się o zdrowie innych pacjentów. Całymi dniami nic nie robiłem tylko spałem, leżałem, bądź zwijałem się z bólu. Nikt nie śmiał wejść do pomieszczenia, prócz jednego mężczyzny, który raczej wydawał się być chłopakiem niewiele starszym ode mnie. Przychodził każdego dnia, by zmienić mi kroplówkę czy też dać serię zastrzyków znieczulających ból. Nie wiem jak silne były to dawki, ale pomagały. Chociaż przez dwie, może trzy godziny miewałem spokój, mogłem wstać, rozciągnąć się i umyć samodzielnie. Chłodny prysznic zawsze pomagał na spięte mięśnie i zagmatwany umysł. Prócz tego miałem okazję otworzyć do kogoś buzię.
Dowiedziałem się, że chłopak, który jako jedyny mnie odwiedzał nazywa się Hoseok, ale większość zwraca się do niego J-hope. Brązowowłosy zawsze śmiał się ze swojego pseudonimu, bowiem twierdził, że jeśli go spotkasz to trafi się nadzieja dla Ciebie na cokolwiek, czego potrzebujesz. Nawet jeśli o tym nie wiesz.

***

Tym razem po dostaniu odpowiedniej dawki zastrzyków zamiast rozmawiać z przyjacielem, moje ciało zareagowało zmęczeniem. Opadłem na poduszki i momentalnie usnąłem. Nie mam bladego pojęcia ile spałem, ale nie dość, że obudził mnie narastający ból w kręgosłupie to jeszcze głosy dwóch osób będących w pomieszczeniu. Uchyliłem powieki tak, by się nie zorientowały i dostrzegłem lekarza z pierwszych zabiegów i pielęgniarkę. Rozmawiali ściszonymi głosami, ale to, co usłyszałem wprawiło mnie w niemałe osłupienie.
- Podejrzewam, że złapał jakiegoś wirusa. Niestety nie ma o nim żadnych informacji, wszystko jest sprzeczne z tym, co może istnieć. Cokolwiek to jest, wyniszcza chłopaka od środka. Sooyeon, ile on już u nas jest? – Lekarz skierował te słowa do drobnej kobiety stojącej tuż obok i kartkującej jakieś dokumenty. Ta gwałtownie poderwała głowę do góry i spojrzała z wyraźną obawą na mężczyznę obok.
- Dwa miesiące.
- Jak jego organizm? – Mimo upiornego bólu głowy, skupiłem się na słowach wypowiadanych przez ową dwójkę.
- Stracił sporo na wadze, jest w stanie krytycznym. Kroplówka nic nie daje, zastrzyki go osłabiają. Jego odporność jest równa zeru. Gdyby go wystawić na pożarcie dzikim zwierzętom to zapewne po paru sekundach nic by z niego nie zostało. Z wczorajszych badań wynika, że został mu niecały tydzień. Mamy go trzymać do ostatnich chwil, doktorze?
- Jego matka o to prosiła. Dostosujmy się do jej prośby. Zróbmy ten jeden wyjątek.
Obserwowałem ostrożnie reakcję pielęgniarki i doktora. Obserwowałem ich dopóki dopóty nie wyszli z sali. Zacisnąłem gwałtownie powieki, zduszając w sobie szloch. Został mi tylko tydzień? Tylko jeden, cholerny tydzień na to bym wyzdrowiał? Przecież to… To niemożliwe.
- Yah, Jimin. Czemu płaczesz? – Poczułem na policzku ciepłą dłoń Hoseoka i trzeszczenie łóżka pod dodatkowym ciężarem.
- Powiedzieli, że został mi tylko tydzień… Że nie ma dla mnie rozwiązania… Nie wiedzą co mi jest ani jak to wyleczyć… - Zaszlochałem cicho i zacząłem pocierać zaczerwienione od płaczu oczy.
- Przestań tak robić, bo jeszcze bardziej zaczną Cię boleć, a jestem pewien, że masz dość już bólu.
- Co za różnica. Wytrzymać jeszcze ten głupi tydzień i będzie spokój. – Usiadłem z pomocą Hoseoka, opierając obolałe plecy o zagłówek łóżka.
- Nie mów tak! – Powiedział podniesionym głosem i spojrzał na mnie obolałym wzrokiem, jakbym mu jakąś krzywdę wyrządził.
- Dlaczego? – Sięgnąłem po jego rękę, łącząc ją w uścisku.
- Bo jest jedno wyjście…
- Nie wymyślaj. Skoro oni nawet nie wiedzą…
- Bo to tępe istoty ludzkie, które nie wierzą w istnienie sił nadprzyrodzonych! – Wrzasnął J-hope, chwilę później zmieniając wyraz twarzy, jakby powiedział coś, czego nie powinien był mówić.
- Daj spokój, naoglądałeś się za dużo filmów.
- Pamiętasz jak mówiłem o swoim pseudonimie?
- No tak, ale co to ma wspól…
- Zamknij się i wysłuchaj. Nie kłamałem na ten temat. Właśnie pojawiła się nadzieja dla Ciebie, ale jeśli nie chcesz mi zaufać, jeśli nie chcesz sobie pomóc to nic tu po mnie. – Spojrzał na mnie zdenerwowany i już się podnosił z łóżka, gdy chwyciłem go mocniej za nadgarstek.
- Jesteś moim przyjacielem, bo jako jedyny przy mnie byłeś przez te dwa miesiące. Ufam Ci bezgranicznie, a nawet bardziej niż własnej matce. Chce wyzdrowieć… Chce z powrotem wyjść do ludzi i poczuć smak życia. – Poprawiłem się, krzywiąc z bólu. – Powiesz mi co to jest?
- Naprawdę tego chcesz? Bez względu jak głupio i beznadziejnie będzie to brzmiało… Zgodzisz się? – Spojrzał na mnie niemal z błaganiem w oczach. Nie wiedząc co odpowiedzieć, jedynie skinąłem głową. – Fuck or die.
- S-Słucham? Żartujesz sobie, prawda?
- Chciałbym, ale to jedyne rozwiązanie.
- Żartujesz sobie! Po prostu chcesz mnie przelecieć! – Parsknąłem śmiechem, ale szybko tego pożałowałem, widząc jego minę.
- Gdybym chciał Cię przelecieć, już dawno bym to zrobił! Chcę Cię jedynie uleczyć, dać tę cholerną szansę, rozumiesz?! – Chwycił mnie za ramiona i przyparł do zagłówka, patrząc uważnie w oczy.
- Rozumiem.
Nie wiem na co liczyłem, ale skoro ufałem mu bezgranicznie, postanowiłem i zaufać w tej kwestii. Nie czekając na dalszą, bezsensowną gadkę i starając się zignorować ból kości, zaplotłem ręce na jego karku, przyciągając go tym samym do pocałunku. Mruknąłem cicho, czując jego pełne, ciepłe wargi na swoich, składające czułe pocałunki, które z każdą chwilą przeradzały się w coś namiętniejszego. Jęknąłem, czując jego ręce na swoich biodrach, które jednym ruchem sprawiły, że zsunęliśmy się na materac. Położył mnie na nim i wsunął dłonie pod piżamę, błądząc nimi po brzuchu i torsie.
Rękoma błądziłem po jego karku, chwytając pojedyncze kosmyki między palce i ciągnąc za nie delikatnie. Całowaliśmy się nieustannie, drażniąc jeden drugiego, odsuwając się, by za chwilę znów połączyć nasze wargi w pocałunku. Poczułem jak Hoseok zjeżdża wargami wzdłuż linii szczeki, przez szyję, gdzie zasysa się i pozostawia czerwone ślady w postaci malinek, aż do rozcięcia w piżamie. Wyjął ręce spod koszuli tylko po to, by ją rozerwać i chwycić w zęby sutki. Wygiąłem głowę w tył, czując dziwną przyjemność przepływającą wzdłuż kręgosłupa. Owa przyjemność była jak lekarstwo, docierała do każdego, nawet najmniejszego punkciku, który pulsował niewyobrażalnym bólem, by go chwilę później uśmierzyć i zastąpić komfortem.

***

Zatopiłem się po raz kolejny w chaotycznym pocałunku tylko po to, by nie czuć bólu. Czułem jak J-hope rozchyla moje nogi i szybko, lecz ostrożnie we mnie wchodzi. Zacisnąłem powieki i sapnąłem cicho, czując nieprzyjemny dyskomfort w dolnych partiach ciała. Poruszyłem biodrami, by się poprawić, a chłopak chyba to źle zrozumiał. Już po chwili, zamiast dać mi się przyzwyczaić, zaczął się szybko we mnie poruszać. Wpiłem paznokcie w jego plecy i zacząłem go drapać w okolicach łopatek coraz mocniej i mocniej, dopóki nie poczułem czegoś lepkiego na koniuszkach palców.
- Drap dalej… W tym samym miejscu… - Do moich uszu dobiegł zachrypnięty głos chłopaka, który domagał się więcej.
Słuchając jego głosu jak zahipnotyzowany, zacząłem ponownie drapać, tym razem mocniej, brutalniej, zdzierając z jego pleców skórę. Czułem jak z ran sączy się krew, a ruchy bioder chłopaka nasilają się z każdym pchnięciem. Zacząłem cicho pojękiwać, wprawiając w ruch swoje biodra, by nie pozostać biernym i wciąż drapałem. Drapałem i orałem pazurami po jego plecach, póki nie poczułem w okolicach łopatek dziwnych wybrzuszeń. Wszystko jeszcze było by w miarę w porządku, gdyby owe wybrzuszenia się nie poruszały!
- Drap jeszcze… - Charknął po raz kolejny, nadając jeszcze szybszego tempa.
- Ale t-to coś się rusza…
- Po prostu drap dalej! Jeszcze chwilę! – Wzmocnił uścisk i wpił się swoimi wargami w moje. Odwzajemniałem każde nieudolne przez tempo pocałunki i orałem wciąż jego pokiereszowane plecy. W pewnym momencie Hoseok przestał się ruszać. Wygiął plecy pod dziwnym kątem i zacisnął dłonie na moich ramionach, z całych sił próbując powstrzymać się przed wydaniem z siebie ryku. Nie wiedziałem co się dzieje, póki nie zobaczyłem jak jakiś dziwny kształt formuje się za jego plecami. Wszystko zaczęło błyszczeć, zanikać, pojawiać się i… skwierczeć. Zamknąłem oczy, czując jak moje spojówki zaczyna drażnić przeraźliwa biel wydobywająca się z niezidentyfikowanego kształtu. Minęło może parę minut nim J-hope zaczął normalnie oddychać i wznowił ruchy bioder. Uchyliłem powieki, a moim oczom ukazały się gigantyczne, ciemno-bordowe skrzydła, które zajmowały chyba pół pokoju, jak nie cały.
- Co to… - Patrzyłem na nie w zdumieniu, ponownie poruszając biodrami i wtulając się w rozgrzane ciało chłopaka.
- Piękne, prawda? Tyle na nie czekałem…
W odpowiedzi jedynie mruknąłem, czując zbliżający się orgazm. Hoseok wykonał jeszcze parę szybkich i gwałtownych ruchów, co spowodowało, że obaj doszliśmy w tym samym momencie. Nasze ciała wygięły się w łuki, z gardeł uszły głośne jęki i ryki jak u bestii. J-hope wyszedł ze mnie i pad dosłownie tuż obok, dysząc ciężko i przerzucając ramię przez moją talię. Uśmiechnąłem się pod nosem, próbując uspokoić oddech. Skierowałem swój wzrok na gigantyczne skrzydła, które powoli zaczęły się składać, ukazując szarą rzeczywistość miejsca, w którym się znajdowaliśmy.
- Kocham Cię i dziękuję Ci, Jimin. – J-hope podniósł głowę, by obdarzyć mnie jednym ze swoich słodkich uśmiechów i skraść ostatniego całusa z moich warg.

***

Pierwszy raz obudziłem się sam z siebie, nie przez jakiś ból, mogąc spokojnie usiąść i rozejrzeć się dookoła. Zauważyłem brak chłopaka, ale nie mogłem mu się dziwić. Miał pracę, a gdyby ktoś nas nakrył byłoby pewnie niezręcznie. Wstałem powoli z łóżka, prostując zastygnięte kości i wykonałem parę rozciągnięć, dziwiąc się, że nie czuję żadnego bólu, który towarzyszył mi dotychczas nawet jak robiłem najmniejszy ruch. Skierowałem się do małej łazienki, by się umyć i przebrać w nową piżamę. Zdążyłem się umyć i ubrać, gdy do moich uszu dobiegł krzyk. Drzwi gwałtownie się otworzyły, a w progu stanęła wystraszona pielęgniarka z dwoma zszokowanymi lekarzami.
- Ji-Jimin… To Ty? – Jeden z lekarzy podszedł do mnie i położył rękę na czole, jednak z widoczną obawą, że mógłbym mu krzywdę zrobić.
- Nie, Myszka Micky. Oczywiście, że ja! A kogo się pan spodziewał? – Roześmiałem się cicho, zdejmując rękę lekarza z czoła i poprawiając grzywkę.
- Nie rozumiem… Jakim cudem Ty…? – Wyprowadzili mnie z łazienki i posadzili na łóżku, gdzie drugi z lekarzy przeprowadził krótkie oględziny.
- To wszystko dzięki panu Hoseokowi. – Uśmiechnąłem się dumnie i spojrzałem na lekarzy, którzy patrzyli na mnie zszokowani, jakbym się z choinki urwał. – Coś nie tak?
- Nikt taki u nas nie pracuje.
- Jak to nie? Przychodził mi dawać zastrzyki przeciwbólowe.
- Sprawdźcie natychmiast szpital. – Lekarz zwrócił się do pielęgniarki, która natychmiast wybiegła z pomieszczenia spełnić polecenie szefa. – Nikt taki nie pracuje w naszym szpitalu. Całe dwa miesiące przeleżałeś nieprzytomny, co chwila jednak się budziłeś, ale nie było z tobą żadnego kontaktu. Rzucałeś się jak nawiedzony, sam się okaleczałeś, ale nikt nigdy Cię nie odwiedzał. – Lekarz na znak swych słów, pokręcił przecząco głową. – Poleż jeszcze, może się walnąłeś podczas snu… Czy coś.
Z ostatnimi słowami lekarze wyszli, zostawiając mnie znów samego. Podszedłem do okna i wyjrzałem za nie, rozkoszując się letnim wiatrem i śpiewem ptaków.
- Kimkolwiek byłeś i kimkolwiek jesteś, dziękuję Ci. To dzięki Tobie wyzdrowiałem… Gdziekolwiek teraz jesteś… Trzymaj się i żyj dobrze. Ja także będę. 

sobota, 1 lutego 2014

MANDARYNKI


Rating: G
Pairing: Krysber [Krystal x Amber]
Rodzaj: fluff, one-shot
Ilość: 5 699
POV: Krystal

Od dzieciństwa uwielbiałam jeść mandarynki. Były moim pocieszeniem na wszelakie smutki, nagrodą za wykonanie dobrego uczynku i jednocześnie ogromną radością. Udawałam, że jestem żonglerką. Wieczorami urządzałam rodzinie specjalny pokaz żonglowania właśnie mandarynkami. Nieważne od humoru, zawsze się ze mnie śmiali, gdy tylko próbowałam cokolwiek wykombinować z nimi.
Moi dziadkowie mieli ogromny sad. Gdy tylko nadchodziła pora zbiorów, pierwszorzędnie zgłaszałam swoją kandydaturę do pomocy. Nieważne było ile czasu trzeba stać i zbierać, przekładać ze skrzyni do skrzyni, poświęcić na to czasu. Raz nawet rozłożyłam namiot w sadzie i koczowałam na sezon zbiorów, byle by tylko jako pierwsza mogła skosztować tych delikatesów. Robiliśmy dżemy, konfitury, soki i inne specjały. Każdy posiłek zawierał choć mały kawałek mandarynki. Bo bez mandarynki dzień był dla mnie stracony. Uzależnienie od mandarynek przetrwało aż do teraz.
Siedziałam w dormie na fotelu, z miską mandarynek na kolanach i oglądałam dramę. Dostałyśmy tydzień wolnego, więc Luna, Victoria i Sulli pojechały do swoich rodzin. Amber nie widziałam od rana, pewnie poszła się spotkać z przyjaciółmi, bądź z rodziną choć o tym nie wspominała. Podskakiwałam za każdym razem, kiedy na ekranie przewijał się jeden z lepszych momentów. Cóż… W końcu znalazłam czas, by nadrobić odcinki Spadkobierców. Co innego grać w dramie, a co innego ją oglądać. W Internecie, czytając komentarze fanów dramy, zaciekawił mnie temat o serialowej siostrze WooBina. Jaka to niby suka, wredna zołza, ale potrafi mieć swoje urocze strony. Cóż… jako fanka dram i normalny człowiek również nie podobała mi się jej postać. Tylko by ją ukatrupić…
Tak się skupiłam na serialu, że nie zorientowałam się, iż ktoś oprócz mnie był w salonie. Dopiero się ocknęłam, gdy ktoś przełączył kanał.
- Yah! Właśnie oglądałam! – Spojrzałam w kierunku kanapy i ujrzałam swoją partnerkę. – Amber, daj tam. Chcę wiedzieć co będzie dalej! – Jęknęłam rozżalona i wyciągnęłam dłoń w jej kierunku, próbując jakoś wyrwać jej pilota.
- Nie ma mowy. – Pokazała mi język i odsunęła się spoza zasięgu mojej dłoni.
- No daj mi, proooszę. – Zrobiłam w jej kierunku maślane oczka i chwyciłam kawałek mandarynki, wsuwając go między wargi. – Płoszę…
- Nie, póki nie zjesz czegoś normalnego. Wiem, że mandarynki są twoją owocową miłością, ale musisz jeść coś prócz nich. Wiesz ile cukru zawierają? – Roześmiała się, przełączając z powrotem na Spadkobierców i podniosła się, idąc w moim kierunku.
Stanęła naprzeciw mnie, skutecznie zasłaniając mi widok. Wychyliłam się na obie strony, by zobaczyć pocałunek Chan Younga i Bo Ny. Zmarszczyłam brwi, patrząc złowrogo na Amber i odwróciłam głowę w bok, udając obrażoną księżniczkę. W jednej chwili dziewczyna wyrwała z moich rąk miskę z moimi rarytasami, a w drugiej już siedziała na moich kolanach, buzią zwróconą ku mojej. Poczułam jej delikatnie dłonie na swoich policzkach, które obróciły moją głowę, bym spojrzała na blondynkę. Uśmiechnęła się wesoło i zbliżyła swoją twarz do mojej.
- Pachniesz nimi. To urocze. – Skierowała wzrok na moje wargi i poczułam jak przejeżdża parokrotnie kciukiem po nich. – Mięciutkie.
- Mówiłam Ci, że jak zjesz więcej niż dwie, to soki sprawią, że będą mięciutkie. To znacznie lepszy sposób niż pomadka. – Zaśmiałam się cichutko pod nosem i chwyciłam Amber za kołnierzyk bladoniebieskiej koszuli. Dzięki temu przyciągnęłam ją bliżej siebie, tak że niemal stykałyśmy się wargami. – Na co czekasz?
- Na oklaski. – Nie mówiąc nic więcej, złożyła na moich wargach delikatny pocałunek.
Blondwłosa dziewczyna usadowiła się wygodniej na moich kolanach, ręce zsunęła na szyję i barki, delikatnie kreśląc nieznane mi wzory na nich. Całowała delikatnie, leniwie, bez żadnego pośpiechu, jakby wiedziała czego aktualnie potrzebuję. Nie pozostawałam bierna. Odwzajemniałam powoli jej czułe pocałunki, wiedząc, że nikt nas nie nakryje. Drama przestała się liczyć, zapomniałam co właściwie chciałam tam zobaczyć. Liczyło się to, co było teraz. Musiałam przyznać, że była lepsza od Minhyuka… Oczywiście, on nigdy się o tym nie dowie.
Poczułam jak chwyta moją dolną wargę, ostrożnie i jednocześnie leniwie się ze mną drażniąc. Muskała, bawiła i rozpraszała mnie. Wyznaczała pocałunkami drogę ku mojej szyi. Doskonale wiedziała, że ten punkt był moją słabością. Zahaczyła palcami o sweter, delikatnie go odciągając na bok. Pod nim miałam jedynie stanik. Chyba przewidziałam co się stanie. Odchyliłam głowę w drugą stronę, dając Amber lepszy dostęp. Co z tego, że zawsze się starałam, by jak najmniej mnie tam dotykała. I tak nigdy to nie pomagało. Zawsze znajdowała sposób, by choć trochę mnie zasmakować, pozostawić po sobie jakiś ślad. Nawet teraz, czułam jej wargi muskające moją krtań, schodzące w dół i całujące obojczyki…
- Uwielbiam Twoje obojczyki. – Mruknęła cicho, nim zassała się na nich, by pozostawić po sobie bladoróżową malinkę. Skierowała się ku zagłębieniu szyi, by również na niej złożyć pocałunek i zostawić ślad. Zassała się dłużej niż na obojczykach, co znaczyło, że malinka będzie bardziej widoczna. Objęłam rękoma jej szyję, przyciągając jeszcze bliżej siebie. Koniuszkiem języka zataczała kręgi po pozostawieniu swoich znaczków. Powoli, językiem znacząc ścieżkę, wróciła do warg. Chwyciła za dolną wargę, by móc ją pociągnąć w swoich kierunku i delikatnie podgryźć. Mruknęłam cicho na tę pieszczotę i wplotłam palce w jej piękne włoski, delikatnie ciągnąc za parę kosmyków. Wiedziała, że to mnie drażni, dlatego sprawiało jej to przeogromną radość.
Odsunęła się na moment, by chwycić kawałek mandarynki. Wsunęła sobie między wargi, a ja nie czekając, zbliżyłam się do niej i chwyciłam drugi koniec owocu. Ugryzłam i musnęłam przy okazji wargi dziewczyny, która z cichym pomrukiem odwzajemniła pocałunek.
- Dasz i w końcu dokończyć dramę? – Odsunęłam się od niech na chwilę, by spojrzeć jej przez ramię na ekran telewizora.
- Zgoda, ale pod jednym warunkiem. – Chwyciła mandarynkę i wsunęła ją sobie do buzi.
- Hmm?
- Jak będą jakiekolwiek ujęcia z czułościami między głównymi bohaterami i pobocznymi, szczególnie twoją postacią i Minhyuka… To masz mnie pocałować. – Uśmiechnęła się wrednie, wstając ze mnie i zabierając miskę z rarytasami, przeniosła się na kanapę. Poklepała miejsce obok, więc nie czekając na dalsze wskazówki, przeniosłam swoje cztery literki na posłanie obok.
Usiadłam wygodnie i już po chwili, poczułam głowę Amber na swoich kolanach. Leżała patrząc na mnie i uśmiechając się pod wpływem szczęścia.
- Zgoda. – Akurat w momencie, gdy wypowiadałam te słowa, na ekranie główni bohaterowie zdążyli się przytulić. Nie chcąc wyjść na oszustkę, pochyliłam się jak tylko mogłam i musnęłam słodkie, jednocześnie miękkie wargi ukochanej.

sobota, 25 stycznia 2014

LIEBSTER AWARD


Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za ,,dobrze wykonaną robotę”. Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował.

Zostałam "podwójnie" nominowana do Liebster Award za co naprawdę bardzo dziękuję~!


Mam nadzieję, że nie przeszkadza nikomu, że całą nominację wypisałam o tutaj: Let's play a Game ~
ROCZNICA


Rating: NC-13
Pairing: XiuChen [Xiumin x Chen]
Rodzaj: one-shot, fluff
Ilość: 7 624
POV: Chen

Wszedłem po cichu do pokoju, ostrożnie zamykając drzwi nogą. Podszedłem do łóżka, na którym spał, owinięty kocem, Xiumin. Uśmiechnąłem się, widząc rozczochrane rudawe włoski, roześmianą buźkę i zarumienione policzki. Zjechałem wzrokiem wzdłuż ciała starszego, czując jak z każdą chwilą mój uśmiech się poszerza. Zatrzymałem spojrzenie na wpół odsłoniętym, nagim brzuszku i oblizałem dolną wargę. Odstawiłem tacę ze śniadaniem na stolik i jak najciszej, jednocześnie jak najdelikatniej usadowiłem się na biodrach chłopaka. Ręce ostrożnie wsunąłem pod materiał koszulki i zacząłem przejeżdżać palcami wzdłuż jego boków. Doskonale wiedziałem, że są to czułe punkty Minseoka. Jeszcze chwila, a będzie się zwijał pode mną ze śmiechu.
Nie przerywając czynności, obserwowałem uważnie mimikę twarzy partnera; początkowo na jego buzi gościł błogi spokój, lecz chwilę później zaczął marszczyć czoło, otwierać i zamykać usta jakby próbował coś powiedzieć. Roześmiałem się i wyczuwając, że starszy zaczyna się budzić, pochyliłem się w jego kierunku, łącząc nasze usta w czułym pocałunku. Zabrałem ręce z jego ciała i skierowałem je na jego policzki. Oderwałem się od jego ust, kciukami zaczynając pocierać jego dolną wargę.
- Hyung, obudź się. Zrobiłem śniadanie. Zjedz póki ciepłe.
W odpowiedzi dostałem jedynie mruknięcie i próbę zrzucenia z siebie. Próbował się przekręcić na bok, ale mój ciężar skutecznie mu to utrudniał.
- Hyuuung, obudź się. Zrobiłem wesołe tosty!
Obserwowałem jak powoli unosi powieki, dając swoi oczom możliwość dojrzenia mojej osoby.
- Co masz na myśli mówiąc wesołe tosty? Podpaliłeś biednemu Dyo kuchnię?
- Humpf! No wiesz! Tym razem byłem grzeczny, niczego nie spaliłem, a nawet lepiej, bo posprzątałem po sobie! Powinieneś być dumny…
- Ależ jestem, lecz wciąż nie wiem co miałeś na myśli, mówiąc o wesołych tostach… - Podniósł się w trybie natychmiastowym i spojrzał na mnie wystraszony. – Tylko mi nie mów, że poćwiartowałeś Chanyeola, zmiksowałeś jego kawałki i nadziałeś masą tosty…
Spojrzałem na niego sceptycznie i uniosłem brew.
- Świetny pomysł, ale nie. Wykroiłem środek, by był w kształcie głowy, oczka i usta. I tak oto powstały wesołe tosty. Koniec bajki.
Zanim z niego wstałem pochyliłem się ostatni raz w jego kierunku i złożyłem na bladoróżowych wargach motyli pocałunek. Uśmiechnąłem się, widząc, że chłopak coraz bardziej się rozbudzał. Podszedłem do stolika, na którym zostawiłem tacę ze śniadaniem i wróciłem do kochanka, tym razem sadowiąc się obok niego, a tacę kładąc tuż przed nim.
- Teraz zjedz grzecznie, umyj się i ubierz, a jak będziesz gotowy, zejdź na dół.
Obdarzyłem go czułym uśmiechem i opuściłem pokój, pozostawiając zdziwionego chłopaka w środku.
Nie minęło nawet trzydzieści minut, gdy usłyszałem – będąc w spiżarni – odgłos zbiegania ze schodów. Wyszedłem z pomieszczenia, gasząc światło i zamykając za sobą drzwi. Udałem się na przedpokój, gdzie znalazłem Minseoka ubranego w czarne jeansy, waniliowy sweter i tego samego koloru skarpetki. Roześmiałem się cicho pod nosem i wziąłem beżowy szalik z komody, który chwilę później wylądował na szyi starszego.
- Ubieraj się Minnie, wychodzimy.
- Hę? Dokąd?
- To niespodzianka. – Mrugnąłem do niego, czując jak na moich ustach pojawia się rozbawiony uśmiech. Doskonale wiedziałem, że rudowłosy nienawidzi niespodzianek i zasypie mnie zaraz lawiną pytań.
- Yah, Jongdae! Natychmiast masz mi powiedzieć!
- Jak się wygadam to z niespodzianki nici.
- Ale nie wrzucisz mnie pod koła ciężarówki, nie zaprowadzisz do masarni i nie przerobisz na mięso do hamburgerów? – Spojrzał na mnie z widoczną obawą w oczach i cofnął się parę kroków w tył, aż natrafił plecami na ścianę.
Wykorzystałem tę sytuację, zmniejszając dzielącą nas odległość i opierając ręce po bokach jego głowy.
- Jeśli za chwilę się nie ubierzesz, nie przestaniesz wypytywać i   nie przestaniesz gadać jakichś bzdur prawdopodobnie żywcem wyjętych z wczorajszego filmu, to skorzystam z którejś propozycji. – Wyszeptałem te słowa do ucha chłopaka, licząc na pozytywny odbiór.
Nim się obejrzałem, Minseok stał całkowicie ubrany do wyjścia na dwór. Pokręciłem z rozbawieniem głową i sam odziałem ciepłe ubranie na swoje ciało.
Wyszliśmy, łapiąc taksówkę i jadąc w zaplanowanym przeze mnie kierunku. Dotarliśmy na miejsce po niecałej godzinie. Nie sądziłem, że tyle na to zajmie. Niestety ktoś postanowił dostarczyć służbom policyjnym, jak i sanitarnym dodatkowej pracy i stworzyć karambol w centrum, złożony z pięciu samochodów i tira. Z tego co można było zobaczyć, nie było ofiar śmiertelnych, lecz było sporo rannych. No cóż, na głupotę ludzką nic się nie poradzi. Mogli obejrzeć telewizję czy posłuchać radia i dowiedzieć się, że jest bardzo ślisko na drogach…
Wsiedliśmy do kolejki, która zabrała nas na Namsan Tower. Wjeżdżając powoli na wieżę, wyjęliśmy telefony, robiąc sobie i wspaniałym widokom miasta, zdjęcia. Dojechaliśmy po piętnastu minutach, gdzie dookoła panował ruch i gwar. Widocznie wiele osób postanowiło sobie umilić dzisiejszy dzień, mimo mrozu i spędzić go przyjemnie na zachwycaniu się pięknem miasta. Skierowaliśmy się z Minseokiem w kierunku sklepiku, w którym sprzedawali naprawdę dobrą gorącą czekoladę. Ustawiliśmy się spokojnie w kolejce, a gdy przyszła nasza kolej, zamówiliśmy i zapłaciliśmy, życząc sprzedawczyni dobrego dnia.
- Mm… Jaka cudowna. Chyba pierwszy raz w życiu piję tak przepyszną czekoladę… - Spojrzałem na rozmarzonego, jednocześnie uszczęśliwionego partnera i uśmiechnąłem się w duszy, ciesząc się, że mu się podoba. Miałem jedynie nadzieję, że cały plan wypali. Cóż… Musi, nie ma wyjścia, gdyż już w połowie się sprawdził.
- Chodźmy do środka. – Po dopiciu ostatnich paru łyków, wyrzuciłem papierowy kubek do pobliskiego kosza i skierowałem swe kroki do pomieszczenia. Po paru minutach dołączył starszy i wspólnie ruszyliśmy do jednego z dwóch głównych punktów dzisiejszego dnia.
Chwyciłem go za rękę i pociągnąłem w kierunku sklepiku z różnymi rzeczami.
- Co my tu… - Obróciłem się w stronę rudowłosego i zaczekałem cierpliwie, aż szok minie.
Znajdowaliśmy się w sklepiku pełnym kłódek, kłódeczek, kluczyków do kompletu, różnych gadżetów związanych z Namsan Tower. Właściciele porządnie zadbali o sklepik, wspaniałomyślnie i prawidłowo połączyli kolorystkę ścian, mebli i akcesoriów. Wszystko poukładali według kolorów tęczy, daty ważności, przydatności itp.
Poprowadziłem starszego w głąb pomieszczenia, dając tym samym znać, że musimy którąś z nich kupić. Oglądaliśmy każda po kolei, braliśmy do rąk i sprawdzaliśmy czy pasuje do nas. Po niecałych dziesięciu minutach znaleźliśmy kłódkę, która obojgu nam się spodobała: nie za duża, nie za mała, w czarno-białe paski z niewielkim czerwonym serduszkiem na środku. Do kompletu dołączony był klucz w kształcie serca. Uciekłem do kasy, by jak najszybciej ją kupić i spełnić kolejne wymogi planu. Wróciłem do chłopaka, siadając tuż obok niego na wysoki stołku.
- To co napiszemy? – Spojrzał na mnie jakby w oczekiwaniu, że coś wymyślę. – EXO tu było?
- Nie głupku. Nie ma reszty zespołu, jesteśmy tylko my, więc to musi być coś o nas… Chcesz pisać?
- Nie, bo nie wiem co. Napisz ty, później zobaczę.
Wzruszyłem ramionami, zastanawiając się czy lepiej już być nie może. Zasłoniłem kłódkę ręką na znak odgrodzenia się, by nie podglądał. Napisałem to co chciałem, w miarę czytelnie, o ile pozwalało na to moje pismo i schowałem gadżet do kieszeni kurtki.
Chwyciłem chłopaka ponownie za rękę i kierując się do windy, pojechaliśmy na drugi z najgłówniejszych, i najważniejszych punktów dzisiejszego dnia.
Chodziliśmy przy barierkach, szukając najdogodniejszego miejsca dla naszego skarbu. Dopiero po paru minutach szukania udało się znaleźć całkiem przyzwoite. Wyciągnąłem kłódkę, przypinając ją do barierki i sprawdzając czy nie spadnie. Na mojej buzi ukazał się wyrazisty, dumny uśmiech. Odsunąłem się, by ukochany mógł dojrzeć wiadomość.
- Coś ty tam… O matko święta! Pamiętałeś… a ja zapomniałem… Ale idiota za mnie… - Pacnął się ręką w czoło, miętosząc w dłoniach kłódeczkę.
Chwyciłem go za ramionami i obróciłem przodem do siebie tylko po to, by złożyć na jego bladoróżowych wargach czuły pocałunek. Włożyłem w niego całą swoją miłość do ukochanego, chcąc pokazać jak bardzo mi na nim zależy, jak wielkim uczuciem go darzę, że nie wyobrażam sobie życia bez niego. Poczułem jego ręce na swojej szyi, delikatnie i powoli ją gładzącą. Do moich uszu dobiegł cichy, przyjemny pomruk, wydobywający się z gardła starszego. Oderwaliśmy się od siebie dopiero wtedy, kiedy usłyszeliśmy ogrom oklasków. Rozejrzeliśmy się dookoła, widząc grupkę gapiów, stojących i bijących nam brawo. Zaśmialiśmy się obaj, kiwając głowami i starając się, bądź raczej modląc, by zajęli się już swoimi sprawami, a nie nam przeszkadzali.
Pobyliśmy na wieży jeszcze parę minut, obdarzyliśmy się paroma pocałunkami, po czym zebraliśmy się i udaliśmy z powrotem do domu, zostawiając dowód naszej miłości wśród innych.


20/01/2014
Wszystkiego najlepszego z okazji naszej pierwszej rocznicy. Razem. Na zawsze i na wieczność. M & J


POWRÓT

Cześć i czołem! Mam dla was ważne informacje, o ile jeszcze ktoś tu zagląda! Wiem, że baaardzo dawno nic tu nie dodawałam, wszystko s...