sobota, 23 marca 2013


LOŻA SZYDERCÓW [1/?]
wersja druga

Rating : NC-17
Zespół : EXO, SHINee, B.A.P, BigBang, MBLAQ, Super Junior
Pairing : TaoRis [Tao x Kris] , przejawy innych pairingów
Rodzaj : wieloczęściowe, fluff, fantasy
Ostrzeżenia : imiona uczniów, nauczycieli i przechodniów są przypadkowe, przemoc, przekleństwa
Opis : Szkoła jak szkoła. Z pozoru niewinna, taka jak inne, ale czy na pewno? Nie! To co kryje się za murami seulskiej School of Performing Arts przechodzi najśmielsze oczekiwania każdego ucznia. Nauczyciele, personel, uczniowie – wszyscy zastraszani przez gang samych najzdolniejszych, najgroźniejszych i najbogatszych uczniów.
Ilość : 18 980
POV : Kris

UWAGA!
Jeśli chodzi o członków zespołów to tylko niektórzy będą wymienieni! Nie planuję pisać z ich punktu widzenia. Wystąpią tylko jako bohaterowie! Chyba, że coś mnie nagle nawiedzi ..

ENJOY :

W sobotni wieczór wybraliśmy się całą ekipą do dobrze nam znanego klubu ,, Black Paradise ‘’, który mieścił się w samym centrum Seulu. Przychodzenie do niego stało się rutyną. Był to najlepszy lokal w mieście. Przestronny, z dobrą muzyką, wystrojem, jedzeniem, drinkami. Posiadał Strefę VIP, której byliśmy członkami. Nikt do niej nie miał wstępu bez identyfikatora, a jeśli próbowałby się wślizgnąć miałby bardzo bliskie spotkanie z pięknymi, czarnymi bykami, tzw. ochroniarzami. Bywaliśmy w nim bardzo często. Głównie dla zabawy. Nie przychodziliśmy tu, by się smucić i użalać nad sobą. Jak już zatopić wszystkie niepowodzenia w sporych ilościach alkoholu, prochach i szaleństwu. Zdarzały się wyjątki, iż zbieraliśmy się tu całością, gdy lokal był zamknięty po to, by wyjawić nasze potrzeby. Otóż nie byliśmy do końca ludźmi. Łączyła nas jedna, wspólna tajemnica, która ujawniała się pod osłoną nocy. Niekontrolowana w czasie pełni, dająca upust emocjom, pragnieniom, wolności. Stawaliśmy się silniejsi, czulsi, niezwyciężeni. Mówiąc ,, my ‘’ mam na myśli 15 członków wielkiego gangu Loży Szyderców :

- Wu Yi Fan > Kris
- Kim Jong In > Kai
- Byun Baek Hyun > Bacon/Bakuś
- Kim Jong Dae > Chen
- Kim Jun Myeon > Suho
- Kim Jong Hyun > Dino, Jjong, Bling
- Bang Yong Guk > Yongguk
- Kim Him Chan > Generał Himchan
- Dong Yong Bae > Taeyang/SOL/Cygan
- Choi Seung Hyun > TOP/Tabi
- Lee Chang Seon > Lee Joon
- Choi Si Won > Siwon/Siwy
- Kim Young Woon > Kangin
- Cho Kyu Hyun > Kyuhyun
- Kim Yeon Rin > Yuri *

Impreza trwała w najlepsze. Wszyscy tańczyli na parkiecie. Nie było nikogo kto siedziałby bezczynnie na dupie i sączył w samotności drinka. Imprezowicze ruszali się od dłuższego czasu w rytm znanych utworów Flo Ridy. Nawet ja. Kto by pomyślał, że po pijaku umiem się całkiem nieźle poruszać? Nie miałem zielonego pojęcia ile wypiłem, ale w tej chwili nie przejmowałem się tym zbytnio. Skupiłem uwagę na swojej dziewczynie Yuri, która w obecnej chwili poruszała się seksownie w rytm lecącego z głośników na maxa Ushera. Ubrana w kusą, czarną sukienkę odsłaniającą znaczną część jej pięknego, zadbanego ciała, tego samego koloru szpilki, falowane, ciemne blond włosy rozpuszczone i kaskadą spływające po ramionach, aż do łopatek, w uszach kolczyki z czerwonymi piórami i w ciemnych barwach bransoletki na nadgarstku. Ocierała się pośladkami o moje krocze, uśmiechała perwersyjnie i zagryzała swą dolną wargę. Chwyciłem ją za biodra i obróciłem przodem do siebie, od razu przyciągając tak, by nie było między nami wolnej przestrzeni. Przejechałem jedną ręką po jej nagim udzie, po czym je podniosłem, aż jej noga zahaczyła o moje biodro. Ciepła ręka wsunęła się pod jej kusą czarną sukienkę, palce wślizgnęły się pod koronkowe, czerwone springi i zaczęły pieścić jej łechtaczkę. Drugą rękę przesunąłem na jej kark i wpiłem się gwałtownie w Jej pełne, umalowane czerwoną szminką usta. Rozchyliła wargi pod wpływem dotyku i jęknęła cicho. Bez chwili wahania wdarłem się do jej gorącej jamy i zacząłem penetrować dokładnie jej buzię. Poruszała biodrami, wciąż ocierając się o mój rosnący wzwód. Zabrałem rękę z jej krocza, odsunąłem się, słysząc jej zawód. Uśmiechnąłem się szyderczo, chwyciłem ją za rękę z zamiarem pójścia do Strefy dla VIPów. Ledwo się ruszyliśmy, gdy usłyszeliśmy czyjś wrzask, a następnie odgłosy walki. Spojrzeliśmy zamglonym wzrokiem w kierunku, w którym wszyscy obecni na parkiecie patrzyli. Koło baru majaczyły się jakieś dwie osoby. Jedna leżała na ziemi i próbowała się bronić, a druga stała nad nią i okładała na ślepo pięściami.

- Dawaj mocniej! Dołóż mu! Niech frajer popamięta kto tu rządzi! Następnym razem będzie wiedział czyj to teren! – na przemian darli się członkowie gangu LS.
- Trzymaj go mocno! Połam mu ręce! Wybij zęby! Zatłucz skurwiela! Nie może mu to ujść na sucho! – darli się przypadkowi balangowicze. Dopingowali jednego chłopaka z gangu, który trzymał za kołnierz koszuli, zakrwawionego, ledwo przytomnego chłopca przypominającego z wyglądu wyrośniętą pandę.

Chwilę zajęło mi spostrzeżenie kto się tam znajduje. Po kilku minutach rozpoznałem Jjong’a, lecz nie wiedziałem kim jest ofiara. Pierwszy raz widziałem tą osobę. Jestem wzrokowcem, więc zapamiętałbym chłopca o takiej urodzie. Zaraz, chłopca? Nie no, nie wyglądał na mężczyznę ani na dziecko też nie. Czyżby nieletni postanowił się zabawić? Uśmiechnąłem się głupkowato pod nosem, w momencie kiedy zbulwersowany Dinozaur nie cackał się z Pandą, tylko wziął ją i przerzucił w tłum na środek parkietu. Poczułem szarpnięcie, odwróciłem głowę w owym kierunku i ujrzałem lekko przestraszoną, pijaną dziewczynę. Przyciągnąłem ją do siebie i przytuliłem. Oparłem podbródek na jej głowie, gdyż byłem nieco od niej wyższy i patrzyłem ponownie na całe zajście. Napastnik rzucił się za nieznajomym i ponownie zaczął się nad nim znęcać, tym razem dołączając kopanie. Publika darła się, dopingowała Blinga, a Panda? Leżała, osłaniała głowę przed kopniakami, ale mimo wszystko uśmiechała się jak ostatni debil. I z czego tu być szczęśliwym? Podpadło się drugiemu z trzech najgorszych delikwentów, wplątało w bójkę i była możliwość, że wściekły chłopak pokiereszuje go tak, że rodzona matka go nie pozna. Westchnąłem cicho i poczułem ciężar w ramionach. Odsunąłem się ostrożnie od Yuri i ujrzałem, że ta ledwo trzyma się na prostych nogach. Moja pierś zafalowała tłumiąc śmiech, wziąłem ją na ręce i wyniosłem do Stefy. Tam położyłem ją na jednej z czarnych kanap i przykryłem własną, skórzaną kurtką, którą zostawiłem na oparciu. Odgarnąłem jej włosy za ucho, schyliłem się i ucałowałem delikatnie w czoło, by się nie obudziła. Wyprostowałem się i spojrzałem przez okno wychodzące na stronę parkietu. Jak dobrze, że pomieszczenia dla VIPów było dźwiękoszczelne! Spojrzałem raz jeszcze na Śpiącą Królewnę, po czym jak najszybciej udałem się na pole bitewne. Większość gapowiczów już się rozeszła, zostali nieliczni, by zobaczyć końcowy wynik dzieła Dinozaura. Westchnąłem ciężko i poszedłem do baru. Zamówiłem colę z lodem, którą wypiłem duszkiem, a następnie podszedłem do boksującego napastnika. Stanąłem obok i przyjrzałem się ofierze. Leżał bezruchu, ciągle osłaniał głowę, chociaż widać było, że następnego dnia będzie miał sporo guzów. Twarz zakrwawiona, warga rozwalona, nos prawdopodobnie złamany, oczy opuchnięte, a na tym dwie wielkie śliwy. Jęczał cicho, już się nie uśmiechał.

- Jonghyun wystarczy już. – Wydawało mi się, że mówię normalnym głosem, ale w rzeczywistości prawie krzyczałem. W głowie mi huczało, dudniło, mimo że muzyka była wyłączona. DJ skończył swoją robotę i zwinął się w ciągu 10 minut. Zamrugałem parę razy próbując odzyskać kontrast widzenia. Przetarłem oczy i zamrugałem ponownie. Mając lepszy obraz rozejrzałem się po klubie. No nieźle. Szydercy odpadli jeden po drugim; siedzieli, leżeli, zwisali, spali. Tylko Bling i ja byliśmy w stanie pół trzeźwym. – Jjong. Powiedziałem dosyć! Dowaliłeś mu wystarczająco. – Chwyciłem go za nadgarstek, który leciał w kierunku poszkodowanego po raz enty. Spojrzał na mnie ze złością, ale szybko ta mina ustąpiła, dając miejsce zmęczeniu. Odepchnąłem go, a ten zatoczył się do tyłu i wpadł na stołek przy barze. – Podaj mu coś by się ocknął! – Krzyknąłem do barmana, na co tamten szybko zareagował napełniając kubeł po kostkach lodu i chlustając zawartością w półprzytomnego chłopaka. Nie wytrzymałem i wyjebałem śmiechem, budząc przy tym Tabiego, Suho i Kangina. Sieroty rozejrzały się dookoła, poprzeciągały, a gdy zobaczyły dymiącego z wściekłości Dinozaura, również wyjebały śmiechem budząc do reszty pozostałych. Nie minęło pięć minut, a wszyscy się z niego śmiali, włączając osoby w Sferze.

Nie pamiętam jak trafiłem do domu. Obudziłem się z potwornym kacem, pustynią w gardle i burczeniem w żołądku. Przeciągnąłem się i chcąc zejść z łóżka, zaplątałem się w pościel i spadłem na podłogę dość boleśnie. Zakląłem pod nosem i się podniosłem. Byłem tylko w czarnych bokserkach w serduszka. Poczłapałem do łazienki i wziąłem półgodzinny prysznic. Wychodząc z toalety w samym ręczniku przepasanym na biodrach, udałem się do kuchni. Zajrzałem do lodówki i ku mojemu zaskoczeniu znalazłem tylko jabłko. ,, Znowu któryś mi się wpierdolił do domu ‘’. Chwyciłem je, umyłem i wgryzłem się ze smakiem. Nie miałem nic do tych owoców. Lubiłem je, ale jakoś nie świeciła mi się dieta na bazie jabłek. Wrzuciłem celnie ogryzek do kosza i poszedłem się ubrać. Wywaliłem z szafy czarną bokserkę i tego samego koloru rurki. Z ubrania na zapas wyciągnąłem granatową bluzę z kołnierzem, biały T-Shirt i chodzone jeansy. Wpakowałem je do torby, założyłem trampki i wyszedłem z mieszkania. Zamknąłem na klucz, zbiegłem po schodach do swojego cudeńka – czarnego Land Rovera. Wrzuciłem torbę do bagażnika, wsiadłem do auta i udałem się poza miasto. Zostawiłem samochód koło jednego, dobrze znanego motelu i udałem się na piechotę w kierunku lasu. Obserwowałem uważnie czy nikt przypadkiem mnie nie śledzi, a kiedy uznałem, że teren jest czysty, zacząłem biec. Po paru krokach zacząłem czuć dobrze mi znane buzowanie w żyłach. Jakby miliony małych stworzonek chciały się wyrwać na wolność. Narządy zmysłu zaczęły się wyostrzać. Słyszałem jak niedaleko stąd bawią się wiewiórki, czułem świetnie znany zapach innych mniejszych czy większych zwierząt. Czułem pod stopami każdy, nawet najmniejszy kamyczek, gałązkę. Przejechałem językiem po zębach, czując jak mrowienie przechodzi przez dziąsła. W głowie zaczynało mi powoli wirować, ręce nerwowo zaciskały się w pięści. ,, Jeszcze parę kroków .. ‘’. Dostrzegłem znajome urwisko. Wziąłem większy rozpęd i skoczyłem w dół, by po chwili znaleźć się na klifie, lądując na czterech łapach. Uniosłem łeb i zawyłem władczo. Pochyliłem się nad taflą wody i dojrzałem czerwone ślepia, czarne gęste futro i swoje drugie ,, ja ‘’. Rozejrzałem się dookoła i nasłuchiwałem. Zawyłem raz jeszcze, chcąc dowiedzieć się czy ktoś jest na patrolu. Po niespełna paru sekundach odpowiedziało mi chóralne wycie. Poczułem jak ziemia drży, a zza drzew wyłaniają się kolejni członkowie Loży. Stado piętnastu wielkich, potężnych, pięknych, niezwyciężonych wilków. Uniosłem dumnie łeb i obdarzyłem kolejno każdego swym pełnym władzy spojrzeniem. Wilki skłoniły się, spuszczając wzrok z mojej osoby. Wiedzieli jak się zachowywać w stosunku do alfy. Byli betami, a jednocześnie najlepszymi kompanami i współpracownikami. Szarpnąłem łbem i okręciłem się w kierunku pokaźnego wodospadu. Obszedłem go dookoła, rozgrzebałem kawałek ziemi, przepchnąłem swoim gigantycznym cielskiem skałę, by po chwili odsłonić wejście za ścianę wody. Wślizgnąłem się do środka. Mimo tego, że woda lała się litrami, tutaj .. było spokojnie i cicho. Wnętrze przygotowane dla nas – wilków. Luksus, komfort, wszystko czego było nam trzeba. Wskoczyłem na skałkę, gdzie był mój ,, tron ‘’ i położyłem się, czekając na pozostałych.

- Chyba nie muszę przypominać jaki dzień się zbliża. Musimy się do niego dobrze przygotować psychicznie i fizycznie. Będziemy cierpieć, ale wszystko to dla naszego dobra, byśmy stali się niepokonani w walce. – zwróciłem się do wszystkich zebranych w komnacie za wodospadem. Porozumiewaliśmy się w myślach. Inaczej się nie dało. Przyglądałem się Szydercom, którzy potakiwali łbami na znak, że pamiętają. Zbliżał się wielki dzień. Dzień, w którym nasze ciała cierpiały, umysły były katowane przez miliony myśli, uszy cierpiały przez makabryczne dźwięki trudne do zniesienia dla wilczych uszu. Rośliśmy w siłę i potęgę, którą obdarowali nas przodkowie. Kontynuowaliśmy tradycje, czasem je łamiąc, ale wciąż wychodząc na prostą. Podczas pełni z wilków stawaliśmy się wilkołakami człapiącymi na dwóch łapach. Oczy jarzyły się czystą żądzą krwi. Naszym pragnieniem stawało się zabijanie. Nieważne czy to był człowiek, czy zwierze. Krew to krew. Chociaż ludzka krew była dla nas jak narkotyk. Szybko kończący się narkotyk. Czuliśmy ogromną potrzebę na więcej i więcej. Nie potrafiliśmy się w tamtym czasie opanować. Żądza, pragnienie, potrzeba była silniejsza od nas. Nie dało się jej zakuć w łańcuch i przywiązać do drzewa. Niestety.

- A co z inicjacją? Zapomniałeś, że jest tuż po pełni? – odezwał się dotąd milczący Bacon. Przestąpił z jednej łapy na drugą, okręcił się wokół własnej osi i usadowił tyłek na kocu, wpatrując się intensywnie w Yuri. Powiedliśmy za jego spojrzeniem. Yuri była pełnoprawną członkinią Loży, lecz niepełnoprawną w sforze. Trwała na okresie próbnym. Wielki Dzień Inicjacji przypominał ślub tyle, że w wykonaniu wilków. Ceremonia przebiegała dokładnie jak u ludzi. Do ,, ołtarza ‘’ podchodziliśmy jako ludzie. Przy składaniu przysięgi zamienialiśmy się w bestie. Zadaniem wilczycy było znalezienie sobie odpowiedniego partnera i okazanie mu miłości, jak i oddania. Poproszenie go o towarzyszenie na ,, ślubie ‘’. Jeśli partner nie pojawi się na czas lub zrezygnuje z uczestnictwa, będzie to oznaczało śmierć osoby zdającej. Brak partnera równa się brak przemiany. Okropne rzeczy się dzieją, gdy kobieta próbuje się sama, bez pomocy przemienić. Prowadzi to do długiej, bolesnej śmierci. Cierpi się katusze, uczucie jakby się płonęło. Z partnerem trzeba już wcześniej mieć całą ceremonię ustaloną. Występy, pokazy. Wszystko. Nie można mieć od tak nowego partnera. Nikt nie chce gniewać przodków. Oni się nie złoszczą, jeśli ktoś zrezygnuje. Wyczuwają sami, że partnerka nie jest dla nas. Gdy wzejdzie księżyc i promienie padną na dziewczynę, zacznie się palić jak żywa pochodnia. Zero ratunku. Ból, cierpienie, bezradność. My też nic nie możemy zrobić. Taki los. Widocznie nie było się przygotowanym na to święto.
- Nie zapomniałem. Pamiętam. Nie przejmuj się tym na razie. Skup się na tym co będzie pierwsze. – fuknąłem cicho na niego i zeskoczyłem na podłoże. Spojrzałem przez lejącą się wodę na granatowe niebo pokryte gwiazdami. – Czas się zbierać Panowie i Panie. Jutro gramy mecz. – Zawyłem do księżyca, oddając hołd przodkom. Zaczekałem na dziewczynę, po czym wyszliśmy z kryjówki i biegiem udaliśmy się w kierunku motelu, gdzie znajdował się mój samochód. Wyprzedziła mnie, przez co mogłem podziwiać jej wygląd. Mniejsza od samca, ale większa od pospolitego wilka. Futro koloru ciemnego blond, miejscami podchodzące pod brąz, miodowe ślepia i głowa zaprzątnięta setkami tysięcy myśli i rozważań. Byłem jedynym, który potrafił czytać z niej jak z otwartej księgi. Dogoniłem ją, skoczyliśmy w krzaki, gdzie przemieniliśmy się w ludzi. Podniosłem głaz, gdzie była skrytka na ubrania. Założyłem swoje ciuchy, które wcześniej schowałem i zaczekałem, aż Yuri się ubierze. Po pięciu minutach wyszliśmy z lasu, wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy pod dom dziewczyny. Ucałowałem ją na dobranoc, pomachałem i odjechałem w kierunku swojego domu.

Wstałem, zjadłem pożywne śniadanie, czyli płatki zbożowe z mlekiem, umyłem się, ubrałem, spakowałem i ruszyłem do szkoły, w której byłem dziesięć minut później. Cztery godziny treningu minęły szybko i męcząco, jednocześnie mobilizująco. Dostaliśmy półtorej godziny przerwy, by odpocząć czy zjeść nim rozpocznie się mecz. Wszedłem do szatni i skierowałem się pod prysznice po to, by zmyć z siebie bród i smród. Umyłem się dokładnie, wytarłem, ubrałem w czyste ciuchy na mecz. Wyjąłem z torby komórkę i ujrzałem ponad 30 połączeń nieodebranych i 50 wiadomości. Wszystko od Szyderców. Wsunąłem telefon i portfel do kieszeni spodenek, po czym udałem się na stołówkę. Wszedłem do środka, podszedłem do bufetu, kupiłem kanapkę i sok pomarańczowy. Odwróciłem się z zamiarem pójścia do stolików, przy którym zazwyczaj siedzieliśmy, lecz moją uwagę zwrócił tłum ludzi tłoczących się przy kimś. Odstawiłem jedzenie na swoje miejsce i ruszyłem spokojnym krokiem w kierunku bójki. Nie zdziwiłem się, gdy moim oczom ukazał się Dinozaur. Większym zaskoczeniem i szokiem było to, że Jjong okładał znowu Pandę, która była trzymana przez Kangina. Unieruchomił mu ręce. Z tłumu wyłoniła się Yuri z grupką dziewczyn. Cheerleaderki. Dziewczyna podeszła do chłopca i sama zaczęła mu dokładać. Trafiła celnie w nos, aż było słychać chrupnięcie. Gol – złamany nos. Już się przykładała, by ponownie uderzyć, ale w porę złapałem ją za nadgarstek i wykręciłem go do tyłu. Zawyła z bólu i popatrzyła na mnie z bólem w oczach.

- Macie przestać i to natychmiast. Kangin, puść go. Bling, do stołu marsz w trzy sekundy albo nie grasz w meczu. – Spojrzałem mu centralnie w oczy przez, które przeniknął blask. Słyszałem jak z jego gardła wydobywa się cichy warkot, ale puścił Pandę i rozpychając się łokciami, polazł do stołu. Kangin zrobił to samo, ciągnąc Yuri za sobą. – A wy nie macie co robić tylko się gapicie?! – Zwróciłem się do zbiorowiska. Przestraszeni odwrócili się i wrócili na miejsca lub wyszli z pomieszczenia. Rzuciłem okiem na chłopaka i poszedłem na swoje miejsce. Ledwo usiadłem, a zasypał mnie grad pytań, żali, jęków.

Suho : Telefon to się idioto odbiera!
Dino : Dlaczego pomagasz kurwa wrogowi?! To pieprzony wróg! To z nim będziemy się mierzyć na meczu! Nie wiem co skurwiel szykuje, ale nie ujdzie mu to na sucho! Przy okazji może w końcu zapamięta czyj to teren! Z nami – Szydercami się nie zadziera! – stół się zatrząsł, po tym jak przywalił pięścią w blat.
Kai : Zresztą zasłużył sobie na nowe siniaki. Podrywał mojego kujonka, a tylko ja mam prawo go dotykać.

Wyplułem sok, który właśnie piłem, trafiając w śpiącego Chena, który automatycznie się obudził i próbował ogarnąć co się stało. Wierzchem dłoni wytarłem kącik ust i spojrzałem na Jongina z wytrzeszczem. Kai był gejem? Podejrzewałem go bardziej o biseksualność, ale homo? Nie to bym coś do nich miał, ale zadziwił mnie tym. Zaśmiałem się cicho pod nosem i pokręciłem z rozbawieniem głową.

Kai : Co się śmiejesz? Nie wierzysz mi? Spotykamy się ze sobą. Na jego prośbę, by nikt znajomy nie widział.
- parsknięcie –
Lee Joon : Ja tam Ci nie wierzę. Zawsze gadasz, że chodzisz z jednym, drugim, z tą i inną. Pobawisz się i zostawisz jak to w zwyczaju masz.
Kai : Nie wierzycie mi?! – nie czekając na odpowiedź, podniósł się i ruszył w kierunku gdzie siedziała jego rzekoma miłość. Złapał go za rękę, pociągnął do góry i z namiętnością wpił się w jego wargi. Obserwowaliśmy jak zszokowany chłopiec z wielkimi oczami i zdezorientowaną miną wpierw próbuje go odepchnąć, a w następnej minucie obejmuje kark ciemnoskórego i oddaje zażarcie pocałunki. Cała stołówka patrzyła na tą scenę. Większość wykrzywiała buzię w geście zniesmaczenia, odrazy. Kilka grupek dziewczyn patrzyło na chłopaków z szeroko otwartymi oczami, po czym zaczęły podskakiwać i wydawać z siebie zduszone piski. Odwróciłem wzrok od całego zamieszania i zacząłem jeść swoją kanapkę, popijając ją sokiem pomarańczowym. Po paru minutach Kai oderwał się od chłopaka, chwycił go za rękę i razem opuścili pomieszczenie.

Wyszedłem ze stołówki. Miałem jeszcze trzydzieści minut nim rozpocznie się mecz. Zmierzałem przez puste korytarze w kierunku szatni dla zawodników. Zamyślony i wpatrzony w ziemie, nie zauważyłem, że ktoś stanął mi na drodze. Wpadłem na tą osobę i automatycznie poleciałem do tyłu, na moje szczęście łapiąc równowagę i patrząc dziwnie na osobnika. Moim oczom ukazała się wyrośnięta Panda, chłopak przypominający wyrośniętą Żabę oraz coś co wydawało się chłopakiem, lecz mogłem się mylić – babska poza, wypięty tyłek i kolorowa fryzura. Trochę na męską divę wyglądał. Przybrałem maskę swojego słynnego bitchface’a.

Żaba : No, no, no. Kogo moje piękne oczyska widzą. Słynny Wu Fan, najlepszy wśród seulskich kapitanów drużyn. Na pewno jesteś tak świetny jak wszyscy gadają?
Le Diva : Z chęcią zobaczę jak polegasz na boisku. Od razu zainwestuj w chusteczki i może pomoc medyczną – cwany uśmieszek wypłynął na jego delikatną buźkę.
Żaba : Chodźcie chłopaki. Nie ma co się zadawać z plebsem. – zawołał towarzyszy i ruszył w przeciwną stronę, wcześniej się zatrzymując i szepcząc cicho w moim kierunku - Połam nogi. I to dosłownie.

Zacisnąłem rękę w pięść i patrzyłem wciąż przed siebie. Albo raczej w oczy Pandy. Nie przejąłem się zbytnio pozostałymi, ale słowa odrobinę mnie rozjuszyły. ,, Uspokój się Kris. Pogadają, zobaczą co potrafisz Ty i Szydercy i pożałują tego co powiedzieli. Niech mają respekt dla bestii ‘’ . Zwróciłem się po chwili do chłopaka, który pozostał.

- A Ty co tu robisz? Nie śpieszy Ci się na mecz przypadkiem? – rzuciłem w jego stronę, uważnie obserwując każdy nawet najmniejszy ruch.
- Mam jeszcze dwadzieścia minut. Zdążę. – odpowiedział nieśpiesznie, uśmiechając się dziwacznie w moim kierunku.
- Dlaczego ciągle się pałętasz po nie swoim terenie? Na kilometr czuć, że z Tobą też jest coś nie tak. Czuję wyraźnie, iż jesteś alfą. Skąd przybywasz i czego chcesz? – warknąłem cicho i rozejrzałem się w obawie czy nikt nas nie podsłuchuje.
- Szukałem Cię. Skąd jestem i czego dokładnie chcę to już nie twój interes. Uważaj na siebie i nie próbuj się stawić na inicjacji. Przy pełni będziesz najgorzej cierpiał. I to nie z bólu fizycznego, a psychicznego. Jesteś nie z tą osobą co powinieneś. Przodkowie denerwują się. Jakim cudem jeszcze tego nie wyczułeś? – pokręcił głową i spojrzał na mnie z politowaniem.
- Uważaj na słowa szczylu! – rzuciłem się na niego i przyparłem do filaru. Patrzyłem na niego z furią, czułem mrowienie w dziąsłach, a po chwili jak coś kłuje mnie w język. Kły się wysunęły, w oczach pojawił się przebłysk szkarłatu.
- Nie. To Ty uważaj na to co robisz, bo źle się to dla Ciebie skończy. – z dziwną łatwością odepchnął mnie, otrzepał strój i ruszył w kierunku hali, z której słychać było nawoływania trenerów.

Stałem na środku korytarza, zaciskając pięści, powstrzymując się przed atakiem na tego typa. Warknąłem, przywaliłem ręką w ścianę, aż utworzyła się dość pokaźna dziura, uspokoiłem się i zniknąłem za drzwiami hali, w której słychać było po paru minutach dźwięk gwizdka rozpoczynającego mecz.


CIĄG DALSZY NASTĄPI ..

 * jest to postać zmyślona, choć autorka własnej postaci żyje naprawdę J

2 komentarze:

  1. Omomo, jestę wilkię.*0*
    Pisz dalej. <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Anonimowy14/3/14

    Błagam kontynuuj to *-*
    Jestem mega ciekaw co będzie dalej ^-^

    OdpowiedzUsuń

POWRÓT

Cześć i czołem! Mam dla was ważne informacje, o ile jeszcze ktoś tu zagląda! Wiem, że baaardzo dawno nic tu nie dodawałam, wszystko s...